Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 lutego 2021

#recenzjePi "ROK WŚRÓD PINGWINÓW" Lindsay McCrae


Ciekawskie, ubrane we frak - CESARSKIE. Czyż jest na tej Ziemi coś słodszego od pingwina? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, bo kochanych stworzeń mamy na naszej Planecie wiele, ale zdecydowanie pingwiny zaliczają się do grona najcudowniejszych ptasich istot świata. Lindsay McCrae w tym swoim "dzienniku - reportażu" prowadzi nas w sam środek mroźnej zawieruchy, podczas której dzieją się prawdziwe cuda. Jestem mu wdzięczna za tę szczerą relację z 337 dni, które spędził na Antarktydzie, mieszkał w stacji Neumayer III i dokumentował życie pingwinów cesarskich. Nie była to praca łatwa, wymagała wielkiego wysiłku fizycznego i ogromnej odporności psychicznej, a także waleczności, determinacji i dobrego serca, które potrafi się wzruszyć, które potrafi podjąć - kiedy trzeba - właściwą decyzję i które nie boi się pomagać, nawet jeśli to może się komuś nie spodobać.


Lindsay McCrae zachwycił mnie skromnością, szczerością i odwagą. Nie kreuje się na bohatera, nie ma przerośniętego ego (choć mógłby je mieć), jest ludzki, naturalny, pełen wątpliwości i słabości, jest gościem, z którym z przyjemnością wypiłabym piwo i pogadała o pingwinach. Nie macie pojęcia, ile możemy my, ludzie, nauczyć się od tych niezwykłych zwierząt! McCrae jest operatorem przyrodniczych filmów dokumentalnych. W pracę wkłada całe serce i dzięki temu my dostajemy najpiękniejsze zdjęcia, wyczekane, rzadkie i niepowtarzalne. W tej pracy najważniejsza jest cierpliwość, bo na jedno ujęcie czasem trzeba czekać cały dzień - w zimnie, niemal w bezruchu, a jedno mrugnięcie, rozproszenie, może sprawić, że przegapi się ten najważniejszy moment, tę magię chwili.



Autor dzieli się z nami swoimi wątpliwościami. Gdy wyjeżdżał na tę daleką i długą wyprawę dowiedział się, że jego żona jest w ciąży, a on nie będzie przy porodzie i nie będzie uczestniczył w pierwszych miesiącach życia swojego dziecka. To była trudna próba, a na lotnisku polały się łzy. Uwielbiam jego szczerość, ale i jego poczucie humoru, lekkie pióro i ujmujący charakter - czuję, jakbym go znała i razem z nim była w tej Krainie Wiecznego Lodu (ale niestety lód nie jest wieczny - nawet tam).



Wróćmy jednak do PINGWINÓW CESARSKICH, w których się zakochałam. Zawsze lubiłam te nieloty, zabawnie człapiące po lądzie, by w wodzie być szaleńczo zwinnymi. Mają w sobie coś z człowieka i chyba dlatego je tak lubimy oglądać. Przypominają nas, tylko że my nie mielibyśmy szans w starciu z niewyobrażalnym mrozem, a one, dzięki współpracy, rok za rokiem - dają radę. Troszczą się o siebie, o swoje jaja, o pisklaki. Dochodzi między nimi do rozdzierających serce scen, do nieoczekiwanych porwań, ale i do heroicznych wyczynów. Różnią się jednak od nas - one żyją chwilą. Po koszmarze, idą dalej - bo muszą, bo właśnie tak trzeba, bo najważniejsze, to przetrwać.
Wielokrotnie, podczas czytania - wzruszyłam się, a po plecach przebiegły mi ciarki. Podziwiam całą ekipę (właściwie, to były to trzy osoby), które pracowała przy zdjęciach do filmu dok. Dynasties i koniecznie muszę go teraz obejrzeć. Czuję, że będę na niego patrzeć z wielką czułością, a każdy kadr będzie miał, dzięki przeczytanej książce, drugie dno, zaplecze.



Co jeszcze? Wydanie! Przepiękne, cudowne, fantastyczne! Okładka jest bardzo miła w dotyku i oczywiście piękna. Cóż to za fotografia! Rodzicielstwo - jakże ona wiele mówi o życiu i o tym, co w nim jest najważniejsze. Papier i czcionka idealna do czytanie, oczy się nie męczą i gładko suną po literach. I oczywiście ZDJĘCIA!!! Jakie my mamy tu fascynujące, poruszające fotografie. Dzięki nim łatwiej możemy wyobrazić sobie, a nawet przenieść się na Antarktydę, w ten chłód i przyjrzeć zarówno pingwinom, jak i ludziom i pracy filmowców. Jest to też świadectwo spełniającego się marzenia i oto marzeniem Lindsay'a stało się moim marzeniem (choć pewnie nie będzie mi dane przeżyć 337 dni na odciętej od świata stacji Neumayer III... szkoda - ale w sumie kto wie?).

marzenia są po to, by je spełniać
8/10
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π



czwartek, 25 lutego 2021

#recenzjePi "Amadeusz Foczka (ale z głową bobra)" Maria Sternicka-Urbanke (tekst), Justyna Sokołowska (ilustracje)


Na rynku jest naprawdę sporo książek dla dzieci, więc zrobienie czegoś oryginalnego wcale nie jest takie proste i wymaga wyobraźni, pomysłu i niebanalnej kreski w sferze ilustracji. "Amadeusz Foczka (ale z głową bobra), to właśnie taki tytuł. Może nie każdemu przypaść do gustu, ale zdecydowanie jest warty poznania. W tej książce jest śmiesznie, jest poważnie i jest zaskakująco - trzeba przyznać, że to dobre połączenie.


Maria Sternicka-Urbanke stworzyła bohatera jedynego w swoim rodzaju, który jest w połowie foką, a w połowie bobrem, a dodatkowo jest fryzjerem. Dokonałam lekkiego nadużycia pisząc "bohatera", bo autorka stworzyła ciekawych bohaterów - liczba mnoga - do Amadeusza, do jego fryzjerskiego salonu przychodzą rozmaici klienci... jego pokroju... tzn. pół na pół. To prosty tekst, ale z dobrym przesłaniem, które zapada w pamięć, a wierszyk na końcu po prostu warto poznać.



Ilustracje Justyny Sokołowskiej przyznaję, że nie są do końca w moim guście, ale uczciwie też zaznaczę, że są w guście dzieci, które intuicyjnie pragną, niemal natychmiast odmalować jest na swoich kartkach. To dowód, że książka inspiruje i spełnia walor "artystyczno-twórczy". Nie spotkałam się z taką kreską, a tutaj zdaje się pasować idealnie, więc moje prywatne preferencje nie mogą być jakimś ogólnym zarzutem. Bardzo doceniam pomysłowość ilustratorki - zabieg łączenie stron, na jednej mamy początek ilustracji (ciała), na kolejnej zakończenie (przykładowo głowę) 0 dla dzieci to świetna zabawa.



Muszę też wspomnieć o tym, że książka jest zabawna. Jej humorystyczne elementy dodają trójwymiarowości opowieści i wcale nie lekkie przesłanie staje się milsze w odbiorze, łagodniejsze w przekazie, ale nie traci przy tym na sile.



Może jakoś niesamowicie mnie ta książka nie zachwyciła, ale doceniam ją i uważam, że świetnie pokazała, że w różnicach tkwi nasza siła, oryginalność i wyjątkowość. Warto być sobą i w siebie uwierzyć - to przesłanie tej historii i sądzę, że to piękne przesłanie.



Oczywiście jak to z Wydawnictwem Dwie Siostry bywa, książeczka została starannie, z gustem wydania. Bardzo przyjemnie trzyma się ją w rękach, a papier ma świetną fakturę. Jeśli mamcie maleństwa w domu, to warto sprawdzić, czy im się spodoba "Amadeusz Foczka (ale z głową bobra)" - tytuł czyta rewelacja.

bądźmy sobą i bądźmy dla siebie dobrzy
6/10
Wydawnictwo Dwie Siostry
π




wtorek, 23 lutego 2021

#recenzjePi "Ostatnia Tchnąca Magią" Julie Pike


"Ostatnia Tchnąca Magią", to książka skierowana do młodszego czytelnika, powiedzmy tak 9-12 lat, ale może po nią sięgnąć również ktoś starszy, kto lubi tego typu opowieści. Co znaczy "tego typu"? Znaczy baśniowe, magiczne, z gadającymi zwierzętami i potworami. Jest to historia o czarach, jakie tkwią w słowach - bo wicie SŁOWA MAJĄ MOC.


Julie Pike stworzyła naprawdę interesujący świat, który opiera się na ciekawych zasadach. bardzo przypadła mi do gustu ta słowna zabawa, a czary zawarte w książce brzmią pięknie. Moim ulubionym bohaterem był lis Frank i sądzę, że będzie on ulubionym bohaterem dla większości czytelników. Niestety główna postać, czyli Rayne nie przypadła mi do gustu i wydała mi się nierealna, a jej zachowanie irytujące, no bo jaka 12 latka nie chciała by się uczyć magii? To pierwsze z brzegu nieporozumienie fabularne - szkoda, bo akurat ona powinna być wiarygodna i ciągnąć tę opowieść.



Niestety autorka nie wykorzystała w pełni pomysłu, na jaki wpadła. Najlepszy w tej książce jest środek. To właśnie w środku dzieją się rzeczy ciekawe i poznajemy źródło całego zamieszania. To, co zdecydowanie jest na plus, to idea potworów, to kim są potwory i dlaczego w ogóle istnieją... szkoda, że pisarka nie pociągnęła tego wątku nieco inaczej, z większą metaforą, bo mogło wyjść z tego coś świetnego.



Jej, to brzmi tak, jakby ta książka mi się nie podobała, a podobała mi się. Uważam, że jest bardzo dobra dla czytelników, do których jest docelowo skierowana. Jedyne starszy, taki jak ja "zjadacz słów" może się do tego czy tamtego doczepić, ale dziecko będzie się świetnie bawić, a stworzony świat magii zapadnie pamięć. To, co zasługuje na szczególną uwagę, to relacja matki z córką. Nie jest to częste w książkach tego typu, a tutaj Julie Pike zbudowała na niej całą fabułę. I właśnie to, w tej historii podoba mi się najbardziej - MIŁOŚĆ matki do córki i niezachwiana wiara w to, że jej dziecko sobie poradzi.



Miłym smaczkiem i bohaterami, o których nie mogę nie wspomnieć są POKRAKI - uwielbiam je, chyba nawet bardziej, niż lisa. Pokraki rządzą! Zresztą w tej opowieści jest wiele takich ciekawostek, myślopisanie, to pomysł złoto, a sama idea TCHNĄCYCH MAGIĄ oczarowuje z miejsca. Chyba najlepsza jest tu ta MOC SŁÓW, bo to o słowa w CZARACH się rozchodzi. Myślę, że dziecko dzięki tej książce może nauczyć się wagi każdego słowa, może też zapragnąć poznać jak najwięcej nowych słów - pod tym względem to niezwykle kreatywna i inspirująca pozycja.
Wydanie zaś jest - jak to u :Dwukropka bywa - rewelacyjne. Książka wygląda pięknie i jest idealna na prezent. Okładka została wspaniale zaprojektowana przez niezwykle utalentowaną ilustratorkę Dinare Mirtalipovą. Śmiało możecie podarować ją swoim córkom (bo to raczej książka skierowana do dziewczynek).

słowa pełne magii
6/10
Wydawnictwo :Dwukropek
π




niedziela, 21 lutego 2021

#recenzjePi "PIEŚNI ZAGINIONEGO KONTYNENTU" Przemysław Hytroś (tekst), Agnieszka Wajda (ilustracje)


Zostałam zaskoczona! Kompletnie się tego nie spodziewałam... "PIEŚNI ZAGINIONEGO KONTYNENTU" oczarowały mnie i to nie swą baśniowością i tym, że dzieci powinny być zadowolone z lektury, ale tym, że są uniwersalne, ponadczasowe i że dotykają problemów, których nie oczekiwałam po książce dla dzieci. Jako dorosła osoba dostrzegłam w tych opowieściach moc metafor, tkliwe, ale i stanowcze opisy prawdziwych problemów.


Gdy zaczęłam czytać pierwszą PIEŚŃ, zaraz pomyślałam o BAŚNIACH BRACI GRIMM. Autor starał się, zwłaszcza stylem i konstrukcją zdań, nawiązać do tamtych, tak dobrze znanych utworów - a przynajmniej do dawnych baśni. Na początku tego nie kupiłam, pomyślałam, że to lekka przesada, że dialogi są nieco sztuczne, ale z chwili na chwilę zapominałam o tej niewygodzie i zachwycałam się treścią. Już przy drugiej pieśni wiedziałam, że to nie są takie zwyczajne historie. Dziecko będzie widzieć w przygodach podróżnika rzeczy oczywiste, obraz bajkowe, kolorowe i magiczne, ale dorosły dostrzega o wiele, wiele więcej. Czytałam czyjąś recenzję, w której napisano, że to książka wyłącznie dla dzieci - co za bzdura! Dla przykładu - pieśń druga, czyli "Światło gwiazd w stawie" jest tak naprawdę opowieścią o zmaganiu się z nałogiem, w tym wypadku z alkoholizmem. Mówię wam, to nie są takie sobie historyjki dla dzieci.



Przemysław Hytroś zrobił coś niewiarygodnego. Udało mu się stworzyć ze słów pajęczynę wszelkich ludzkich słabości. Moją ukochaną pieśnią jest "Smocze jajo", które mówi o wartości, jaką jest każde życie. Jestem zachwycona i podziwiam tego pisarza za - z jednej strony prostotę i zgrabną umiejętność łączenia dzieci i dorosłych przy jednej opowieści, a z drugiej za tę dwuznaczność, za tę odwagę w poruszaniu trudnych tematów, bo kto w baśniach dla dzieci mówi o zdradzie, o porzuceniu rodziny dla innej kobiety? ("Drwal i driada") Rewelacja! Czapki z głów!



PIEŚNI jest dwanaście, każda wartościowa i niebanalna, należy tylko uważanie czytać i rozumieć otaczający nas świat. Dla mnie to taka podróż do wnętrza, do duszy, do człowieczego serca - serca podróżnika. Tak! Bo ten ZAGINIONY KONTYNENT, to nasze serca, wspaniale to widać przy opowieści "Rycerz labiryntu". Każdy nosi w sobie demony, które sprawiają, że przestajemy rozróżniać dobro od zła, że twardniejemy, gorzkniejemy. Ta książka, to piękne zaproszenie do odkrycia siebie na nowo, do przyjrzenia się swojemu życiu, do podróży, u której kresu odnajdziemy... oby ukojenie.



Wielką przyjemnością było dla mnie odnajdywanie na zamieszczonej w książce mapce ZAGINIONEGO KONTYNENTU miejsc, o których czytam. Zabawa pierwszorzędna! Nazwy odwiedzanych przez podróżnika krain pobudzały moją wyobraźnię np. "Szepczące Łąki", "Dolina Mgieł", czy "Zwierzopuszcza" - prawda, że genialne?!



I oczywiście ilustracje! Ach! Agnieszka Wajda odmalowała nam przepięknie wszystko, klimat, grozę, humor, stworki małe i duże, trole, smoki, gnomy - mistrzostwo, magia, perfekcja. Książka została przecudownie wydana, wygląda obłędnie! Ogromnie, przeogromnie wam ją polecam. To nie jest książka wyłącznie dla dzieci (a dzieci będą zachwycone), to jest książka dla każdego, starego i młodego. Zupełnie mnie zaskoczyła. Więcej takich baśni! Więcej poproszę!

wspaniała podróż w głąb siebie
9/10
Wydawnictwo :Dwukropek
π



piątek, 19 lutego 2021

#recenzjePi "A gdyby tak ze świata zniknęły koty?" Genki Kawamura



Zdradzę wam sekret : to nie jest książka o kotach. Oczywiście kot tutaj występuje i pełni ogromnie ważną rolę, można rzec, że rolę decydującą... ale jest to książka o pożegnaniu, o człowieku, o życiu. Genki Kawamura stworzył przepiękny list do ludzi. List, który nie tylko wzrusza, ale i zmienia - Ciebie zmienia, mnie zmienia, nas zmienia. Ta opowieść jest trochę jak okulary dla dalekowidza - nagle to, co blisko, nabiera kształtów, nagle to, co pod ręką, staje się istotne, choć przecież nam spowszedniało, choć przestaliśmy zauważać te nudne dodatki do dni naszego życia.


Genialny pomysł na książkę! Czyste złoto. Bohater dowiaduje się, że umiera. Zostało mu niewiele czasu. Z wizytą wpada diabeł i proponuje, że za każdą rzecz, którą zdecyduje się usunąć ze świata, dostanie jeden dzień życia. Trzydziestolatek zaczyna liczyć i wychodzi, że może dożyć nawet dwustu lat, bo przecież na Ziemi jest tyle niepotrzebnych "śmieci"... lecz diabeł, to diabeł... i nie wszystko idzie po myśli mężczyzny.



"A gdyby tak ze świata zniknęły koty?" jest opowieścią o godzeniu się ze śmiercią i o nadaniu tej śmierci znaczenia. Jak to możemy przeczytać w książce, śmiertelność jest wśród ludzi stuprocentowa. CO zrobić z tą wiedzą? Na ogół nie myślimy o śmierci i zazwyczaj to dobrze, bo gdybyśmy o niej myśleli, to nie moglibyśmy żyć... ale czasem dobrze się zatrzymać. Chociażby dlatego, by uświadomić sobie, co tak naprawdę ma znaczenie, co jest ważne i co możemy naprawić, bo potem... bo jutro... może być już za późno. Ostatnio straciłam koleżankę w okropnym wypadku i jedyne, o czym myślę od chwili, gdy się dowiedziałam, to dlaczego do cholery nie poszłam z nią na kawę! Już nie pójdę... nigdy...



Niezwykłość tej historii polega na jej uniwersalności. Każdy może zrobić, w każdej chwili - taki rachunek sumienia. Postaw wodę na kawę, czy herbatę, usiądź w fotelu, jeśli masz kota, to z kotem na kolanach i pomyśl, z kim chciałbyś się pogodzić, z kim chciałbyś się pośmiać, kogo ci brak i może do kogoś dobrze by było zadzwonić. Tak niewiele - dopóki żyjemy, tak wiele - gdy ktoś umiera... gdy my umieramy. Pewnie nie przyjdzie do nas diabeł i nie zaproponuje nam kuszącej umowy, ale czy naprawdę trzeba nam diabła, by zrozumieć, że jesteśmy malutcy, delikatni i w każdym calu śmiertelni?



Aby trochę rozluźnić atmosferę wspomnę, że książka jest bardzo dowcipna i ma w sobie wiele poczucia humoru - zwłaszcza tego diabelskiego. Rozmowy z diabłem czasem całkowicie rozbrajają. Ach i nie spodziewałam się, że autor ostatecznie tak poprowadzi tę historię, miałam nieco inne wyobrażenie fabuły, ale - jak nie trudno zgadnąć - podobało mi się. Seria z Żurawiem po raz kolejny nie zawiodła moich oczekiwań. Bardzo polecam - WARTO.

naprawdę NAPRAWDĘ śpieszmy się kochać
7.5/10
Seria z Żurawiem
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
bo.wiem
π



czwartek, 18 lutego 2021

#recenzjePi "PROKRUSTOWE ŁOŻE aforyzmy filozoficzne oraz praktyczne" Nassim Nicholas Taleb


Prokrust, to postać z mitologii greckiej, raczej mało pozytywna. Miał on w zwyczaju swoich gości nieco "ulepszać". Gdy zapadała noc, a oni kładli się do łóżek, Prokrust sprawdzał, jak im się śpi. Jeśli biedak był za duży i wystawały mu np. stopy, to wspaniałomyślny gospodarz ów stopy mu obcinał, jeśli zaś było się za małym, rozciągał jegomościa. Cóż... dopasowywał człowieka do łóżka, a nie łóżko do człowieka. Nassim Nicholas Taleb użył tej sprytnej metafory, by pokazać nam "kulturę" nowoczesną, technologię codzienności i współczesne "udogodnienia". Moim zdaniem genialna analogia.


Nie sięgam często, a raczej wcale nie sięgam po aforyzmy, złote myśli i takie tam wyrwane z kontekstu życiowe przerywniki. W większości są to sentymentalne, romantyczne brednie, przesłodzone i kompletnie odrealnione. "PROKRUSTOWE ŁOŻE aforyzmy filozoficzne i praktyczne", to inna bajka. To ten rodzaj myśli, które zmuszają do zatrzymania się i zrozumienia tego, co się właśnie przeczytało. Naprawdę niektóre z nich wymagają wielokrotnego przeczytania - i dobrze! Ja bowiem akceptuję aforyzmy do rozkminy, lub do śmiechu (tak, zabawne sentencje też mi odpowiadają).



To moje pierwsze zetknięcie z tym autorem, filozofem i nie wiem, czy jego poglądy w pełni odpowiadają moim, bo trudno to stwierdzić na podstawie zbioru wyrwanych z większych tekstów zdań, ale to, co tu przeczytałam, odpowiada mi. Tak jaj już pisałam, są to myśli wymagające skupienia i ponownego przeczytania, one zwyczajnie wymagają od czytelnika rozważenia. Dla umysłu - świetna sprawa. Jest to też książka, która potrafi otworzyć na pewne sprawy oczy np. na kwestie etyczne, naukowe, na sztukę i literaturę. Dodatkowym argumentem za, jest fakt, że nie trzeba tej książki czytać od deski do deski, tylko np. po dwa, cztery aforyzmy na dzień i to najlepiej (jak sam autor zaleca) na wyrywki.



Co jeszcze? No muszę pochwalić Tobiasza Zyska za okładkę. Dla mnie jest bombowa. Taki minimalizm na najlepszej formie. Kolorystyka też w punkt. Bardzo polecam i cenię ten zbiór myśli, nie sądziłam, że aforyzmy mogą tak mi przypaść do gustu i tak pobudzić moje szare komórki do pracy. Ach! Praca! i z nią autor się rozprawia - krwawo! Więc pracujący niewolnicy wszystkich krajów - łączcie się!

ćwicz mózgownicę - zastanów się nad życiem
7/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π



wtorek, 16 lutego 2021

#recenzjePi "Przewodnik po WSZECHŚWIECIE" Lucy i Stephen Hawking


Oto książka idealna na początek kosmicznej przygody! "Przewodnik po Wszechświecie" doskonale nada się na prezent dla młodej osoby, która odkrywa w sobie pasję do fizyki, nauk ścisłych i astronomii. Nada się też - oczywiście - dla każdego, kto nie czytał wiele o Kosmosie, ale kto by chciał temat zgłębić możliwie szeroko i poznać najważniejsze zagadnienia i odkrycia w tej dziedzinie. To książka pisana zrozumiałym, bardzo przystępnym językiem, a naszymi przewodnikami są znakomici, światowej sławy naukowcy, którzy w poszczególnych częściach prowadzą nas przez zawiłości nieograniczonych przestrzeni i ograniczonych - w tejże przestrzeni - umysłów.


Dostajemy tu wiedzę w pigułce. Mamy krótkie bio ważnych osobistości, takich jak Albert Einstein, Richard Feynman, Ludwig Boltzmann i in. bardzo mi się podoba ta przejrzystość i przekrojowość, które pozwalają czytelnikowi zdobyć mocny fundament i świetnie wystartować do dalszych poszukiwań, lub po prostu na tej jednej książce skończyć swą przygodę z naprawdę solidną wiedzą ogólną. Jeśli chodzi o to, co mi się nie podobało - a jest tylko jedna taka rzecz - to opis "odkrycia" Alana Turinga. Uważam, że hańbą, a może po prostu chamstwem jest rozpisywanie się nad jego geniuszem nie zaznaczywszy, że nic by nie zdziałał bez Polaków... oczywiście chodzi mi o ENIGMĘ. To jedyny ból, jaki towarzyszył mi przy czytaniu tej książki, bo wszystko inne bardzo mi się podobało.



Uważam, że w rewelacyjny sposób scharakteryzowano poszczególne planety naszego Układu Słonecznego, nie pomijając przy tym planet karłowatych, księżyców, oraz innych ciał niebieskich. Dla początkującego jest to czyste złoto, nic tylko chłonąć, chłonąć i chłonąć... tylko trzeba uważać, by nie pochłonęła Cię czarna dziura. I oczywiście o czarnych dziurach również tu czytamy, jak i o wszystkim co ciemne w naszym Wszechświecie - zadziwiająco dużo tego... jak w życiu - co nie? (puszczam oczko)



Na uwagę zasługują także teksty traktujące o nowoczesnej technologii, o wizjach przyszłości, inteligentnych maszynach, robotach... są to sprawy niby odległe, ale czy rzeczywiście? Ludzkość w przeciągu stu lat dokonała ogromnego postępu, niektórzy mówią, że staliśmy się niewolnikami technologii (z czym się zgadzam), a inni kochają postęp i prą dalej (co też lubię, tylko kibicuję, by przy tym wyścigu nie tracić rozumu - przewrotnie).



Na koniec wspomnę o wydaniu, pięknym, w twardej oprawie, z fascynującą kolorystyką, zaś w środku znajdziemy na każdej stronie ilustracje a w centrum, na kredowym papierze piękne fotografie. "Przewodnik po Wszechświecie" to pozycja doskonała na prezent i na początek przygody z ty tematem. Myślę, że wielu może zainspirować, a to już zasługuje na wielkie oklaski.

czysta wiedza przekazana w miły sposób
7/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π


poniedziałek, 15 lutego 2021

#recenzjePi "DIALOG MOTYWUJĄCY I TERAPIA POZNAWCZO-BEHAWIORALNA" Sylvie Naar, Steven A. Safren


Jeśli szukacie wartościowej, przepełnionej konkretnymi informacjami, praktycznej i faktycznie pomocnej książki z dziedziny psychologii - to "DIALOG MOTYWUJĄCY I TERAPIA POZNAWCZO-BEHAWIORALNA" jest pozycją obowiązkową. Dowiecie się z niej czym jest TPB i dlaczego warto ją łączyć z DM, a przede wszystkim dowiecie się, jak to robić.


Na rynku jest tyle "psychologicznych śmieci", których głównym zadaniem jest wysoka sprzedaż poparta niewartym treści marketingiem, a tutaj mamy złoto. Właściwie jest to podręcznik dla terapeutów i można mieć obawy, że nie wszystko się zrozumie, ale ja tutaj nie widzę większej trudności z przyswojeniem treści. Oczywiście należy się skupić i czytać uważnie, bo to wiedza fachowa, ale w całość, lub niemal w całości do zrozumienia dla każdego... a przynajmniej dla osób, które dużo czytają i interesują się psychologią. Ja może i trochę miałam łatwiej, bo na studiach dostałam mocną podstawę na zajęciach, głównie z naprawdę genialną panią profesor psychiatrii, ale podczas lektury tej książki nie czułam, by ktoś bez takich zajęć, nie mógł po nią sięgnąć.



Dlaczego uważam, że warto, nawet jeśli nie jest się terapeutą, ani psychologiem, czy psychoterapeutą? Ponieważ ta książka uczy dialogu, uczy rozmawiać i słuchać, oraz pomagać. Nie chodzi o to, by bawić się w terapeutę, chodzi raczej o to, by lepiej przyjrzeć się swoim i cudzym potrzebom, myślom, problemom i sposobom na pokonywanie trudności. W środku znajdziecie wiele praktycznych ćwiczeń i przykładów, co sprawia, że możecie się nauczyć odpowiednio reagować na otrzymywane z zewnątrz informacje, ale i na te informacje, które sami kreujemy w swoich umysłach. Jaśniej pisząc - kontrola, panowanie nad sytuacją, zawsze jest pozytywem i dodatnie wpływa na nasze życie. Może z początku przytłoczyć was ta "fachowość", ale nie bójcie się, bo właśnie to w tej pozycji jest najlepsze. Nie ma tu miernych porad sfrustrowanych pisarzy, celebrytów "znających się na depresji", czy nawet psychologów z ciągłą potrzebą pokazywania, że wiedzą o Tobie więcej, niż Ty sam - mam wrażenie, że niektórych zabija arogancja. Lecz tutaj tego nie ma, bo tutaj jest czyta wiedza, treść, mięso. Autorzy stworzyli przejrzysty przewodnik po TPB i jej dobrej relacji z DM. Chcę więcej!



Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego jeszcze nigdy mnie nie zawiodło i sprawiło, że całkowicie ufam wyborom, których dokonują. Z niecierpliwością czekam na każdy nowy tytuł, a teraz do genialnych serii : z żurawiem, MUNDUS, #nauka i nowej marki bo.wiem dołączam książki z dziedziny psychologii i ogromnie żałuję, że nie sięgnęłam po nie wcześniej.

pozycja obowiązkowa dla zainteresowanych tematem
wartościowa, mądra, pomocna
seria PSYCHIATRIA i PSYCHOTERAPIA
9/10
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
π



sobota, 13 lutego 2021

#recenzjePi "DO KOŃCA CZASU umysł, materia i nasze poszukiwanie sensu w zmieniającym się Wszechświecie" Brian Greene


CZAS jest tym, co nas określa, rodzimy się, uczymy się, pracujemy, kochamy, umieramy - w czasie - nigdy poza nim. Brian Greene, autor mojego ukochanego "Piękna Wszechświata" (ogromnie polecam wszystkim tę książkę) przychodzi do nas tym razem w zupełnie innej wersji. "DO KOŃCA CZASU umysł, materia i nasze poszukiwanie sensu w zmieniającym się Wszechświecie" jest pozycją bardziej literacką niż naukową, a autor jest w niej bardziej pisarzem niż naukowcem. Dobrze to wiedzieć przed sięgnięciem po tę książkę, ponieważ może to rodzić poczucie zagubienia, a nawet rozczarowanie. Właściwie "DO KOŃCA CZASU", to rozprawa filozoficzna, w którą Greene sprawnie wplata naukę i jej dokonania i tym samym stara się udowodnić swoje tezy, czy też teorie - jednak ostatecznie teorie zostają teoriami, a tezy... nie wiem, zależy od odbiorcy.


Ja spodziewałam się po tej książce diametralnie czegoś innego, ponieważ znałam jego wyśmienite "Piękno Wszechświata" i myślę, że to zrodziło we mnie konflikt i nie mogłam pogodzić się z tą formą. Jestem pewna, że jeśli trafi ona w odpowiednie ręce, czyli w ręce czytelnika, który szuka bardziej obrazowej, literackiej wersji sensu życia i jego światopogląd łączy się ze światopoglądem autora - to to może być dla takiej osoby KSIĄŻKA ŻYCIA - nie żartuję. U mnie nastąpiło jednak po zdziwieniu - lekkie rozczarowanie. Chciałam nauki, i choć ją tutaj dostaję i jak zawsze w przypadku tego fizyka, dostałam ją w świetnej oprawie, z genialnymi analogiami, które doskonale tłumaczą trudne zjawiska - to moralizatorstwo mnie niestety przygniotło.



Co musicie wiedzieć o tej książce? Jest świetnie napisana. Brian Greene to wybitny nauczyciel, ma ogromny talent do przekazywania rzeczy trudnych w zrozumiały, ale nie banalny sposób. Uwielbiam jego naukowe wykłady, to jak opisał tutaj język czasu - czyli entropię - to mistrzostwo świata! Wszystko co dotyczy praw nauki, jest w tej książce świetne i bezwzględnie zasługuje na poznanie. Jednak sam autor niczego nie udowadnia, nie tworzy praw, tylko rozpisuje się nad swoimi... powiedzmy hipotezami rozumienia świata. Trzeba zrozumieć, że "DO KOŃCA CZASU" jest głównie tym "poszukiwaniem sensu", które mamy w tytule, mniej zaś "umysłem i materią". Da mnie autor szuka, próbuje zrozumieć i naukę wykorzystuje do potwierdzenia swoich przypuszczeń... Wszystko to brzmi szalenie naukowo, ale jest filozofią, literaturą, którą czyta się świetnie, ale która jest, jak już to wspomniałam wcześniej - pięknym słowem, podpartym często pięknymi słowami innych poetów, czy pisarzy jak Sylvia Plath, lub Dostojewski. To jest miłe i rodzi wiele pytań - pytań egzystencjalnych, lecz nie mamy tu odpowiedzi, choć Brian stara się za wszelką cenę nam je dostarczyć.



Autor jawi mi się tutaj trochę jak taki popularnonaukowy kaznodzieja, który tworzy własną religię. 
Teraz przejdę do konkretów, czyli co dostajecie. Więc poznacie język czasu (słowo klucz : ENTROPIA), wyruszycie w podróż w przeszłość, do początków Wszechświata (fascynujący kawał historii), postaracie się dociec, czy ogólna teoria życia może istnieć (bo wiecie - to tylko teoria), ujrzycie człowieczą skłonność do snucia opowieści, oraz autor ukaże wam swoją niezachwianą wiarę w naukę (faktycznie jest silna, nawet ta we własne teorie - TEORIE), będzie trochę o uczeniu się i naszej indywidualności, a nawet o wolnej woli, by na końcu wylądować... no cóż - na końcu, niestety dość chłodnym, ciemnym i beznadziejnym - bo wszystko co żyje, umrze, a nawet materia nieożywiona zniknie, przepadnie, zamieni się w.... o kurczaczek - w NIC.



Tak naprawdę, to "DO KOŃCA CZASU" jest próbą zrozumienia świata. Jest to nawet próba dość dramatyczna i tak - mogę napisać, że jest tragiczna, bo nie daje większych nadziei. Myślę, że Brian Greene napisał tę książkę z potrzeby serca, z pustki i z pragnienia przekonania samego siebie, że ma rację. Ta podróż czasem bywa piękna, często pouczająca, ale na KOŃCU strasznie samotna. Czy warto? No nie wiem... warto? Jak myślicie? Ja myślę, że tak, ale trzeba mieć swój rozum, bo skoro autor może mieć swoje teorie, to my chyba też? Dla osób myślących i szukających, oraz dla tych, którzy lubią gimnastykę umysłu.

to co naukowe - genialne
to co filozoficzne - zależy od odbiorcy
czytajcie i pytajcie
szukajcie i starajcie się nie tracić nadziei
6/10
seria NA ŚCIEŻKACH NAUKI
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π



środa, 10 lutego 2021

#recenzjePi "KOBIETA W CZERNI / RĄCZKA" Susan Hill


Dawno nie czułam takiej radości z czytania, to była idealna, podszyta lękiem i dystyngowanym niepokojem przygoda. Susan Hill mnie całkowicie oczarowała. Jej styl, to w jaki sposób buduje napięcie, jak subtelnie straszy, w tym najlepszym z możliwych stylu - rewelacja! Właśnie tego szukam w opowieściach o duchach, w horrorach. Flaki na wierzchu wywołują we mnie jedynie obrzydzenie, ale mała, zimna, dziecięca rączka, która wsuwa się w moją... to ma moc!


Znajdziecie tutaj dwie historie. Jedna osadzona w przeszłości, druga raczej współczesna. KOBIETA W CZERNI i RĄCZKA, to klimatyczne, warte poznania opowieści, które świetnie się czyta i których najmocniejszą stroną jest klimat, mroczny, mglisty, z odgłosami skrzypiących w końcu długiego korytarza drzwi, z szeptem chłopca, którego już nie ma... a raczej, który nigdy nie odszedł. Mamy tu do czynienia z dreszczem wysmakowanym, nienachalnym, czającym się w cieniu bujanego fotela. Zupełnie przepadłam w tym pisarstwie Susan, która choć czerpie ze znanych i raczej prostych motywów, to robi z poczucia osamotnienia mistrzostwo grozy.



KOBIETA W CZERNI, była mi znana z filmu z Danielem Radcliff'em, który bardzo lubię, ale wierzcie, czytanie sprawiło mi ogromną przyjemność i odkryłam tę opowieść na nowo. Może niektórzy powiedzą, że autorka gra zdartą płytę, że jest powtarzalna, że to już było - i co z tego! To jest świetne, to mnie przyciągnęło od pierwszego zdania. Lubię te tradycyjne duchy, to staromodne straszenie, te opowieści przy kominku, tę dobrą narrację pierwszoosobową, snute przez bohatera wspomnienia, które nie są dziką ideologią, tylko pięknymi rozważaniami na temat życia i śmierci i tego, co po tej śmierci może jeszcze się stać. KOBIETA W CZERNI jest taką arystokratką wśród zalewającej nas masy horrorów o niczym, o pierdzących kosmitach i potworach chcących nas pożreć, bo człowiek tak świetnie smakuje. Wraz z Arthurem Kippsem, młodym adwokatem wyruszamy w podróż do Domu na Węgorzowych Mokradłach (widzicie jak to brzmi!). Wsiadajcie razem z nim do tej dwukółki i wio, przez mgłę.



RĄCZA jest trochę inna, może dziać się teraz, to czasy, gdzie samochodem możemy dotrzeć wszędzie, a samoloty latają w odległe miejsca i dziś Londyn, a jutro Nowy Jork - to codzienność. I faktycznie jest to codzienność dla antykwariusza - Adama Snow'a, który obsługuje tylko tych najbogatszych klientów, których stać na First Folio Szekspira. Zaraz wpadłam w tę historię i nie mogłam się od niej oderwać do ostatniej kartki. Podziwiam Susan Hill za precyzyjność, za szacunek do tradycji, za wyglądającą z jej słów godność osoby ludzkiej. Zimna RĄCZKA dziecka, chłopca... samotna RĄCZKA... ale i RĄCZKA szukająca zemsty. Pozwolicie by was złapała po zmroku i poprowadziła w krainę największych koszmarów?



Cieszę się, że Wydawnictwo Zysk i S-ka ostatnio wydaje wiele takich pozycji i wydaje je naprawdę pięknie. Ta książka wygląda na półce ślicznie, a to przecież też ma znaczenie, może nie największe, ale nie oszukujmy się - ma. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę w zapowiedziach nazwisko Susan Hill, bo urzekło mnie to jej bajanie. Ja jestem na TAK i bardzo was zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję.

stare, dobre straszenie - dla mnie rewelacja
8/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π