Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 września 2019

#recenzjePi "Nasze życie" Marie-Hélène Lafon


Jakie jest „Nasze żucie”? Na to pytanie jest tyle odpowiedzi, ilu odpowiadających i trochę tak też jest z tą książką. Każdy może ją odebrać nieco inaczej, każdy może w niej zobaczyć coś innego i ta „inność” jest pociągająca.


Autorka zdecydowała się na narrację pierwszoosobową i zdecydowała się na coś jeszcze – na wyliczankę, bo „Nasze życie” bombarduje nas słowami. Na początku było mi ciężko się w ten styl wgryźć, ale teraz, już po przeczytaniu uważam, że właśnie ten styl zasługuje na szczególną uwagę. Z pewnością jest czymś nowym, lub jeśli nie nowym, to rzadko używanym, przez co obcym, ale nie świeżym. Myślę, że trochę ryzykownym, gdyż na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, ale dla mnie, to tylko zachęta.


Sama historia jest raczej zwyczajna, niczym się nie wyróżnia, bohaterowie nie dokonują spektakularnych rzeczy, nie są „bohaterscy”, nie zachodzi w nich praktycznie żadna przemiana, oni po prostu żyją – bo to jest „Nasze życie”, czasem kolorowe, ale częściej jednak szare.
Narratorka jest kobietą pełną emocji, po sześćdziesiątce, zawiedzioną, ale z losem pogodzoną, to bajarka, która urozmaica sobie codzienność opowieściami o spotykanych, dotykanych przypadkiem, obcych i mniej obcych ludziach. Jest samotna i zdaje się, że to ją określa, charakteryzuje, jej samotność jest głęboka, lecz jawna. Ta kobieta się nie oszukuje, zna sytuację, jest szczera, choć o innych lubi kłamać… a może raczej „dumać”. Tak! Narratorka pragnie pisać ludziom lepsze zakończenia…


Podczas czytania skojarzyła mi się z inną książką, którą niedawno czytałam : „Dziewczyna z konbini” – i miejsce akcji się zgadza, i „przedmiot” zainteresowań i ta samotność. Obie historie są także krótkie, raczej na jeden wieczór, ale jednocześnie na wiele następnych – do przemyślenia.


7/10 zdecydowanie się należy!   


Wydawnictwo Literackie


 π 



poniedziałek, 23 września 2019

#recenzjePi "Kocia kołyska" Kurt Vonnegut

Nie ma kota, nie ma kołyski, nie ma zachwytu.

Minęłam się z tą książką… i bardzo mi z tego powodu przykro, ale przecież nie może się człowiekowi podobać wszystko, prawda? Tyle, że ja naprawdę myślałam, że Vonneguta polubię. Ba! Ja nawet sądziłam, że stanie się jednym z moich ulubieńców… cóż, stało się inaczej i nie ma nad czym płakać, zdarza się.
„Kocia kołyska” jest książką silnie światopoglądową i właśnie w tym problem – światopogląd autora, choć może powinnam napisać – narratora – jest zupełnie, ale to zupełnie różny od mojego. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, dość łatwo się domyślić, że ta historia znajdzie swoją publikę. I oczywiście znalazła, wystarczy wejść na lubimy czytać i zobaczyć recenzje – w większości pochlebne, niektóre wręcz pochwalne. Nie piszę więc, że „Kocia kołyska” wam się nie spodoba, piszę tylko, że mi się nie podobała i to kompletnie mi się nie podobała.
Czasami miałam wrażenie, że autor za daleko posuwa się w swojej kpinie i ironii, bo jako żywo uważam, że nie ze wszystkiego należy kpić (to moje zdanie). Już wspomniałam, że jestem osobą z zupełnie innej bajki, więc poglądy, które starał się przeforsować, męczyły mnie, a nawet irytowały, książka zaś nie wydała mi się śmieszna, a złośliwa i co gorsza, robiąca z czytelnika idiotę niezależnie od tego czy autora (okej - narratora) wspierasz i rozumiesz, na końcu i tak zostajesz głupcem.
Kurt Vonnegut prezentuje pewne stanowisko, ale nie chodzi tu wcale o to, że z nim się nie zgadzam, ale o to, że mnie się nie szanuje, mnie, jako osoby o odmiennym światopoglądzie. To taka trochę nachalna propaganda, a sam autor zdaje się być mistrzem w wyrywaniu zdań z kontekstu, co nie świadczy o nim zbyt dobrze.


Rzecz jasna „Kocia kołyska” wielu się podoba i ja to akceptuję, a nawet namawiam: przeczytajcie i dajcie mi znać, czy się zachwyciliście, czy raczej nie. Przypomniał mi się najsławniejszy rysunek Kurta Vonneguta, którym ozdobił jedną ze swoich powieści – i była to „dziura w zadku”… ta książka właśnie taka jest. Ja szukam w literaturze piękna, nawet w literaturze, która opisuje rzeczy brzydkie, tutaj tego piękna nie odnalazłam. Nie mój świat, nie moje klocki.
Lecz Vonnegut, to klasyk i myślę, że należy coś tego klasyka przeczytać. Ja może zaczęłam od złej książki, może powinnam od sławnej „Rzeźni numer pięć” i kto wie, a nóż zajrzę, ale nie teraz, teraz potrzebuję czegoś pięknego.
Nie ocenię „Kociej kołyski” w skali od 1 do 10, bo nie wiem, co miałabym jej dać. Z jednej strony jest ciekawa, ma wiele interesujących zdań i napisano ją z dużą fantazją, a z drugiej totalnie się z nią rozminęłam.

Ach! I pamiętajcie, w „Kociej kołysce” nie ma ani kota, kołyski też raczej nie ma, jest za to pies, znajdziecie tam również „nową religię”, małą wyspę, liliputa, olbrzymkę, pisarza z problemami, dzikich naukowców i koniec… świata.  

* Jest coś, z czym się z autorem zgadzam - to wszystko bełkot, łgarstwa i kłamstwa (przynajmniej był szczery). 
* Muszę wspomnieć, że ci, którzy Vonneguta pokochają, mogą być wdzięczni Wydawnictwu Zysk i S-ka, ponieważ jego powieści są oprawiane celująco! I tak, to było piękne (a jednak coś i mi się podobało).


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 


piątek, 20 września 2019

#recenzjePi "Człowiek nietoperz" Jo Nesbø


Szalenie zależało mi na poznaniu twórczości Jo Nesbo... i sięgnęłam po pierwszy tom.
Trochę się rozczarowałam. Miałam większe oczekiwania, ale jest to w końcu jego start, więc domyślam się, że z biegiem tomów jest coraz lepiej.
Nie przekonała mnie ta historia. Intryga też nie powaliła. Wciągnęłam książkę w dwa dni i to właśnie jest ten typ, który się czyta i zapomina.

Ale, ale... jest to oczywiście dobry kryminał. Może skuszę się na następne części - z ciekawości i szybkości czytania. Właściwie frajda jest... tyle, że jednak nie w moim stylu. A przynajmniej ta część.
Nie chodzi o sposób w jaki została napisana - bo została napisana sprawnie i ładnie. Chodzi o samą historię - nic mi się w niej nie podobało...

* warte uwagi są aborygeńskie opowieści;
* morderca jest dość nudny;
* akcja z lekka naciągana (prywatne odczucie);
* brak pewnej ciągłości, szarpane wątki;
* czytelnik nie jest w stanie nawiązać relacji z bohaterami, są obcy, dalecy, nieprawdziwi;
* dla mnie nie jest to inteligentna akcja, raczej wymuszona;
* kryminał to zagadka, w którą może się pobawić czytelnik - nie znalazłam tej frajdy, a przynajmniej nie znalazłam tego, czego szukałam (może miałam zbyt wygórowane żądania a to przecież jedynka, reszta pewnie lepsza, tzn. musi być lepsza skoro Jo Nesbo jest uznawany za takiego króla intryg);
* mordownia jest - ten kryminał krwawi

Daję
6/10

bo to DOBRA książka w swoim lekkim, kryminalnym gatunku...


tom I
cykl: Harry Hole
seria: ślady zbrodni
Wydawnictwo Dolnośląskie


 π 



środa, 18 września 2019

#recenzjePi "Atlas Tolkienowski" David Day


Po raz kolejny David Day mnie uszczęśliwił! „ATLAS tolkienowski” jest, podobnie jak „Bitwy w świecie Tolkiena” – przepiękny! To wydawnicze cudo, które już od samego patrzenia sprawia masę radości. Uważam, że to idealna książka oczywiście dla fana mistrza, ale także dla kogoś, kto kocha wypieszczone książki i zachwycające ilustracje. Szukacie prezentów? To macie tu świetną propozycję.


David Day przedstawił nam, w ogromnym skrócie, całą mitologię tolkienowskiego świata i zrobił to bardzo sprawnie. Mamy tutaj również przejrzyste wykresy, które układają chronologiczny ciąg zdarzeń, ale również pokazują np. faunę Śródziemia, rody Śródziemia itd., itp.. To prawdziwa skarbnica wiedzy, która dodatkowo cieszy oczy, ponieważ, jak już wspomniałam, ilustracje (wielu autorów) są wspaniałe.  


Ja nie mogę się do niczego przyczepić. Jasne, że jest to uproszczona wersja, tak przecież bogatego świata mistrza, ale jeśli chcecie wersję pełną, to sięgacie po książki Tolkiena, a nie po atlas. Atlas jest po to, by w sposób jasny wyłożyć pewne treści, w tym przypadku jest to kompendium wiedzy o historii tego przewspaniałego uniwersum.
Mnie podobało się wszystko i dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam, a nawet więcej, bo wykonanie „ATLASU tolkienowskiego”, jak i wykonanie wcześniej już przeze mnie recenzowanej książki pt. „Bitwy w świecie Tolkiena”, jest wybitne. To przykład pieczołowitości i zapewne wielkiej pracy redaktorów, ilustratorów, grafików, całego wydawnictwa – świetna rzecz i szalenie miło ją mieć u siebie.
9/10 ponieważ tylko Tolkienowi mogłabym dać dychę      


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



niedziela, 15 września 2019

#recenzjePi "Czarne dziury" Stephen Hawking


To niepozorna książeczka, którą przeczytać można w pół godziny… ale ją zrozumieć, a raczej zrozumieć czarne dziury – to już inna kwestia i raczej zagadnienie na lata… świetlne.
Zawsze mnie fascynowało wszystko, co dotyczyło kosmosu, lecz już największego hopla miałam na punkcie właśnie tych, tajemniczych, niepokojących CZARNYCH DZIUR. Stephen Hawking w swój lekki, chłopięcy sposób wyjaśnia nam w dwóch wykładach, co to takiego jest, lub może: co do tej pory o tym wiemy.


Znajdziecie tutaj łatwą i przyjemną naukową analizę informacji, które Hawking zbierał przez lwią część swojego życia i dowiecie się, co znaczy informacja – w kosmologicznym sensie (szkoda, że to nie jest definicja powszechna i jedyna, prawdopodobnie świat byłby lepszy, a na pewno bardziej zrozumiały). Nie bójcie się jednak fizyki, nie bójcie się, że będzie to dla was bełkot, bo nie będzie. Autor zrobił, co było w mocy, by zwykłemu śmiertelnikowi podczas czytania nie zakręciło się w głowie.


„Czarne dziury” wiele mi objaśniły, ujęły swoimi teoriami, naukowymi badaniami oraz wymiarami (nie 4… a 10… może 11). Momentami miałam wrażenie, że to jakaś bajka, ale bajka ta dzieje się naprawdę i czyż to nie jest cudowne?!


Entropia, informacja, czarna dziura, grawitacja, cząstki i antycząstki, wszechświaty, wymiary, czas – nauka w pięknym stylu, totalnym, wielkim, wciąż niepojętym, ale przecież człowiek kocha odkrycia, człowiek jest odkrywcą.
Odkrywajmy więc!

8/10   
 Książeczka jest pięknie wydana i ubogacona ilustracjami. Same plusy.


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



środa, 11 września 2019

#recenzjePi "Zimowe nawiedzenie" Dan Simmons


Dan Simmons w „Zimowym nawiedzeniu” przypomina mi trochę Kinga, a zdecydowanie czuć, że Kinga zna, lubi i zapewne ceni. Inspiracja mogła przyjść po przeczytaniu np. „Lśnienia”, ale mogła też gromadzić się w jego głowie przez lata i wybuchnąć nagłym olśnieniem, które nie było zupełnie wolne od króla grozy – nie mogło być, życie to przecież zbiór doświadczeń i zakręty świadomości znikające w podświadomości.
Jeśli chodzi o strach, grozę szeroko pojętą, bo przecież o to się głównie rozchodzi w horrorze, to autor buduje ją delikatnie, raczej wciska ułamki niepokoju pomiędzy spore akapity tekstu służące opowiedzeniu nam o bohaterach, a raczej o głównym bohaterze Dale’u i jego traumach, potknięciach, błędach, załamaniach, kochance, żonie, córkach… o tym wszystkim, co nazywamy życiem. Oczywiście książka jest tak jakby kontynuacją „Letniej nocy”, której nie miałam przyjemności czytać i zaraz zaznaczam, że wcale mi to w niczym nie przeszkadzało, choć Dan Simmons zbudował „Zimowe nawiedzenie” na kręgosłupie poprzedniczki. Akcja jest jednak prowadzona tak, że nie jest konieczne poznanie „Letniej nocy” – więc czytajcie śmiało wszyscy, tacy jak ja, dla których pierwsza część znana jest jedynie z imienia.


Czy autorowi udało się mnie przestraszyć? Niekoniecznie. To nie jest historia, która nie pozwoli wam zasnąć, to raczej historia złych ludzi, zmieszanych z dobrymi i przyprawionych szczyptą szaleństwa, które stoi niedaleko duchów, nawiedzeń i opętań. Nie znaczy to, że się kiepsko bawiłam, bawiłam się dobrze, naprawdę dobrze, choć niektóre opisy wydały mi się encyklopedyczne, ale skoro encyklopedyczne, to i pożyteczne, biorąc pod uwagę ładunek informacyjny jaki ze sobą niosły.


Znajdziecie tutaj dziwnego pisarza, bandę rozwrzeszczanych dzieciaków (bardzo niebezpiecznych w swej głupocie), garść leków, wspomnień, miłosnych uniesień, wątpliwości, lęków i innych obsesji. Myślę, że jest to dobry horror, który potrafi zaskoczyć czytelnika (mnie zaskoczył parokrotnie). Polecam wam, jeśli szukacie odskoczni od problemów dnia codziennego.
6/10

Ach… jeśli boicie się psów, zwłaszcza tych czarnych, dużych, to je tu znajdziecie. Co jeszcze? Masa odniesień do klasyków grozy, sporo cytatów, które wprowadzają w atmosferę niedopowiedzeń i chłodu. No i starożytny Egipt… 

* Na "świeżo" pomyślałam, że to opowieść o zemście... ale myśląc dalej stwierdziłam, że raczej o poszukiwaniu sprawiedliwości i koniec końców - spokoju czystego sumienia. 

    

Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



wtorek, 10 września 2019

#recenzjePi "Ciotka Poldi i sycylijskie lwy" Mario Giordano


Ach ta Poldi!
Historia niezwykle orzeźwiająca, świeża, lekka i przyjemna - pomimo, że przecież dotyczy morderstwa. I to morderstwa na Sycylii! Madonna!
Urocza Ciotka Poldi, cudowna osóbka, zupełnie skradła mi serducho. Świetna babka, która zna się na zabawie, dobrym winie, mocnych drinkach, przystojnych commissario, morderstwach, mordowanych i mordujących oraz, wbrew przeżytym wiosnom i zimom, które wybiły dość zacną liczbę - seksie (a raczej dzięki temu - co też ja plotę!). Jestem zupełnie oczarowana!
Takiej opowieści potrzebowałam. Jest to przesycona humorem, anegdotkami, kawałami, zbiegami okoliczności, krągłymi kształtami i włoskim temperamentem doskonała książka na smutne, szare, deszczowe dni. Bravo!
POLECAM gorąco, jak gorące jest słońce nad Sycylią!
Zaproście Etnę na kawę, albo mocniejszego... niejednego - i pozwólcie jej wybuchnąć :)

7/10 


Wydawnictwo Initium


 π 



sobota, 7 września 2019

#recenzjePi "Samotnia" Charles Dickens (TOM II)


Nadszedł ten dzień, gdy muszę się pożegnać z „Samotnią” i jej bohaterami. Czuję pewien smutek, ponieważ prawdziwie zżyłam się z tym towarzystwem, z jego problemami, wzlotami i upadkami. To był ogromny zaszczyt, móc przebywać w tak zacnym gronie (w większości, a przynajmniej częściej). Nie skłamię, jeśli napiszę, że nieraz łza cisnęła mi się do oka, lecz były też chwile wesołe, nawet bym rzekła (Dickens zaraża składnią) bardzo zabawne i łatwo było parsknąć śmiechem.


„Samotnia” jest dziełem wybitnym, wielkim i hojnym w darach dla czytelnika. Tak grube tomy gwarantują związek uczuciowy z postaciami, czuły i wręcz intymny – to wielka zaleta i za to przecież kochamy książki. I właśnie! Po takiej wspaniałości zastanawiam się, co dalej? Trudno czytać przecież do końca życia Dickensa, ale gdy zakosztowało się nieba, nie chce się kosztować niczego innego. Oczywiście „Samotnia” nie jest moim pierwszym spotkaniem z tym mistrzem słowa i wierzcie, każde z nim spotkanie wyprowadzało mnie z równowagi (w sensie pozytywnym) i wprowadzało w stan całkowitego zrozumienia dla czasu, który poświęciłam temu autorowi – nie żałuję ani sekundy!


Lecz może więcej o samej „Samotni”, czyli domu, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. To co spotkało naszych bohaterów w TOMIE II wciągnęło mnie w wir niesamowitych przeżyć. Odnalazłam tu aferę kryminalną, rodzinne spory i tajemnice, prawnicze okrucieństwo (bo cóż innego), smutne decyzje i jeszcze smutniejsze odejścia, przyjaźń i oddanie, oraz oczywiście miłość! Miłość wielką, ale nie zajmującą wiele miejsca w tych opasłych tomach i właśnie dlatego prawdziwą, pozbawioną słodkiego blasku, który by jej mógł tylko zaszkodzić. Dickens potrafił pisać o miłości bez niepotrzebnych słów.


Mam, pośród wielu postaci z „Samotni”, swoje ulubione z Jo na czele i Esterą (ma się rozumieć), polubiłam Allana i Pana Jarndyce (nie dało się go nie lubić)… lecz mam też takich, z którymi cieszę się, że znajomość zakończyłam i są to głównie osoby z kręgu sądowniczego (jakoś tak się dziwnie złożyło). Sprawa Jo, czy jak kto woli „Uparciucha”, wzruszyła mnie do łez i prawie pękło mi serce (przesadzam? Może), jestem pewna, że wasze oczy również zwilgotnieją trochę, lecz poza wzruszeniem odczułam złość, naprawdę sporą, i taką bezsilność, bo Dickens się nie mylił, pisząc, że tacy są wokół nas i co dzień… właśnie – co robią codziennie? Przeczytajcie i się dowiedzcie.
To, jak autor zakończył, niektórzy mówią, że swoje najważniejsze, najdojrzalsze i najcelniejsze – dzieło, pozostawia nadzieję, że istnieje w świecie rozsądek i miłość, ma się rozumieć… i miłość.

10/10

* Ta książka powinna ubogacić każdy dom, każdą domową biblioteczkę i każde serce, któremu rozsądek jest bliski i książka potrafi być towarzyszką.
* To powieść wielowątkowa, niezwykle bogata w treść różną, podejmująca kwestie palące, bolące i bliskie. To arcydzieło! 
* Ach! I George! Zapomniałabym o Georgu, dzielnym dragonie! 

CZYTAJCIE !!!   
* I te ilustracje! Te ilustracje, które zdobiły pierwsze wydanie „Samotni” w 1853 roku, są wspaniałe! Wyśmienite! Cudowne!

Czy ptaszki opuściły klatkę? Czy odzyskały wolność, upragnioną? Czy pofrunęły? 
I co znaczy wolność? I czy dla każdego znaczy to samo?

Ta książka, to również ważna rada:
TRZYMAJMY SIĘ Z DALA OD SĄDÓW! sędziów, prawników, adwokatów
Boże nas broń!
ach i od pożyczek UCHOWAJ


tom II
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



wtorek, 3 września 2019

#recenzjePi "Samotnia" Charles Dickens (TOM I)


Próżno szukać celniejszego portretu świata i to nie tylko tego, współczesnego Dickensowi, ale również tego, współczesnego nam… niestety. „Samotnia” TOM I, to wiecznie aktualna diagnoza społeczeństwa, a może raczej człowieczeństwa, bo przecież bez człowieka nie można mówić o społeczeństwie, a już zdecydowanie nie można mówić o systemie sądowniczym – lecz, czy aby na pewno? Prawo dla ludzi, a nie ludzie dla prawa? Jakoś to tak być powinno, a jak jest? Właśnie!
Charles Dickens, ze znanym sobie rozmachem, analizuje gnijące problemy ludzkości, pochyla się nad nędzą, zakłamaniem, bezprawiem w ramach prawa, bogactwem zupełnie nieuzasadnionym, okrucieństwem możnych, „problemami” arystokracji, wyniosłością elit. To wyjątkowo smutna analiza, która pozostawiła po sobie wielką pustkę, bo Dickens, choć pisze pięknie, nie szczędzi nam szczegółów, dba o każdy detal, bierze pod lupę najmniejsze stworzenie i największe potwory, to wyraźnie nie znajduje lekarstwa. Jest to oczywiście TOM I i zaraz zabieram się za lekturę TOMU II, ale coś mi mówi, że na tę nędzę, nie ma lekarstwa, bo jak świat światem, podłość zawsze istniała, a szczególnie dobrze się miała w „apartamentach” tych, którzy jakimś dziwnym sposobem dostali władzę nad szarym obywatelem, ci „wielcy od sądzenia”, ci zasiadający w togach, ci „smutni” wymierzający wyroki korzystne dla – własnego portfela.
Bo tak, „Samotnia” jest ostrą krytyką sądów, które dawno zapomniały, co to znaczy prawo dla człowieka. W Londynie, w którym z jednej strony smród, gnój i ubóstwo, a z drugiej wielkie pałace, adwokaci i inne gnidy sprawujące władzę, prowadzące niekończące się sprawy, zdzierające z ludzi ostatnią suknię – w takim Londynie Dickens umieścił swoich bohaterów – w Londynie sobie współczesnym, który jest niepokojącą metaforą innych „Londynów”, naszych „Londynów”.


Nie mogę nie wspomnieć o przeplatającej się narracji pierwszoosobowej z trzecioosobową. Wprost do czytelnika zwraca się KOBIETA! Na tamte czasy coś nieprawdopodobnego, gdyż kim była kobieta wtedy? Nikim! Tutaj zaś jest głosem rozsądku, osobą godną zaufania, pewną swoich wartości, spostrzegawczą, dobrą i pomocną. Dzięki Esterze wchodzimy do domów biednych ludzi, oglądamy śmieć niemowląt, niedolę starców, wyczerpanie niewiast. Widzimy także zakłamanie, o jakim trudno pisać, postawy tak naganne, jak postawa matki troszczącej się o Afrykę, a ślepą na krzywdę własnych dzieci.
W „Samotni” (tom I) spotkacie postaci przeróżne, które ocierają się o siebie i pozornie mijają bez znaczenia, lecz naprawdę wiele dla siebie znaczą. Jestem zachwycona Dickensem, jego rozmachem, sposobem budowania bohaterów i ich skomplikowanych osobowości, fabuła jest tak spektakularnie rozwinięta, że czasem musiałam poszukać w głowie nazwiska, bo przecież już je słyszałam. Wszystko w tej książce jest wybitne, język, diagnoza, analiza, dialogi, opisy, klimat, bohaterowie! A to nie koniec, ponieważ Wydawnictwo Zysk i S-ka zadbało, by czytelnik miał również przyjemność z obcowaniem z ilustracjami, które pojawiły się w pierwszym wydaniu „Samotni” w roku 1853! Są wspaniałe!

Wyrażając się najoględniej, uwielbiam Dickensa!

10/10

* Mogłabym pisać o tym dziele bez końca, a przynajmniej jeszcze wiele, ale przecież niebawem zrelacjonuję wam TOM II i zarazem podsumuję swoje wrażenia z całości.

* Pamiętajcie, że ze strony na stronę „Samotnia” robi się mroczniejsza, smutniejsza, bardziej tajemnicza i tak okrutna, jak okrutny może być tylko człowiek dla człowieka.     


tom I
Wydawnictwo Zysk i S-ka 


 π