Łączna liczba wyświetleń

piątek, 21 lutego 2020

#recenzjePi "Symfonia życia" Marcin Sergiusz Przybyłek


Dziwne jest życie artysty… a może raczej, w tym przypadku, egoisty? Ten wątek rozwinę, ale w dalszej części mojej opinii o książce Marcina Sergiusza Przybyłka pt. „Symfonia życia”. Na początek chcę napisać parę słów o samej fabule i moich względem niej odczuciach.
„Symfonia życia” posiada ciekawy pomysł i co więcej, porusza ważne dla każdego człowieka kwestie. Konstrukcja tej książki jest drobiazgowa, a autor zarzucił sobie na ramiona spory i ciężki wór odpowiedzialności za fabułę i za to, by podczas czytania odbiorca nie tylko się nie zgubił w gąszczu dróg, ale też i nie odczuł dezorientacji, może nawet irytacji i w końcu nie cisnął tą cegłą (551 str. to nie przelewki, tym można zabić) w przestrzeń. Tutaj wszystko musi się zgadzać! Czy się zgadza? Tak. Przybyłek z godną pozazdroszczenia konsekwencją prowadzi nas przez zagmatwany świat decyzji i konsekwencji. Jego główny bohater Borys Split, jak każdy w życiu, zmuszony jest dokonywać wyborów. Autor wychodzi tu od wyboru kariery, ścieżki zawodowej w postaci kierunku studiów… więc Borys wybiera, zgodnie z wolą ojca – prawo… ale co by było, gdyby wybrał fizykę? Bo to fizyka jest jego marzeniem… I tutaj mamy pierwszy rozłam, mamy dwóch Borysów, jednego studenta prawa, drugiego studenta fizyki. Takie „rozłamy” zdarzają się w tej książce jeszcze parę razy, więc i przybywa nam paru Borysów. Któż nie zadaje sobie czasem tego cholernego pytania: co by było gdyby? Ale no co by było gdyby!?! No co?!!! Przybyłek próbuje pokazać nam te alternatywy rozpisując je na sekcje instrumentalne w orkiestrze, mamy więc Borysa grającego w sekcjach : smyczki, blacha, perkusja, drewno, klawisze. Pięciu Borysów, ale czy pięciu innych Borysów? No cóż… Czy każdy Borys „dźwięczy dźwięcznie”? A może fałszuje?


Tak – pomysł jest świetny, ale czy oryginalny? Kurczę pieczone, no przez cały czas miałam przed oczami „4321” Paula Austera. Sytuację pogarszał fakt, że Paula Auster’a uważam za prawdziwego mistrza słowa, więc siłą rzeczy takie porównanie nie mogło wypaść na korzyść Przybyłka. Przyznaję, że bardzo źle się stało iż te dwie książki ze sobą zestawiałam, jednak zbieżność kręgosłupa fabularnego zwyczajnie waliła mnie po oczach i porównanie samo pchało się mi w mózg. Ale, ale… gdzieś w połowie udało mi się je trochę przegonić i odbiór „Symfonii życia” się zmienił. Odłożyłam „4321” i zajęłam się „muzyką” z polskiego podwórka.
Ogólnie uważam, że jest to dobra opowieść, może nie musiała być aż tak długa, czasem wydawało mi się, że niektóre dialogi były niepotrzebne, podobnie zresztą z niektórymi przemyśleniami – zbyt filozoficznymi, ale nie filozofią z fundamentem, ale filozofią własną, którą autor pragną przedstawić jako filozofię powszechną i jedyną słuszną. Wybitnie wnerwiały mnie wtręty z angielskiego – to było to, czego wręcz znieść nie mogłam, a fabule nie dawało zupełnie nic. Ach, więc się trochę popastwiłam teraz, ale podkreślam, to jest dobra książka. Uznanie dla autora za konsekwencję i koncentrację.
Co do samego stylu Przybyłka, to jest on bardzo męski. To tak, jakbym założyła na oczy specjalne okulary dzięki którym widziałabym świat z perspektywy faceta. Interesujące przeżycie, podobne miałam czytając Monsa Kallentofta (mowa o odczuciu, nie o stylu, bo on jest u obu autorów inny, choć równie przesycony testosteronem). Uważam, że dla pisarza dużym komplementem jest stwierdzenie, że jego zdania da się poznać – a więc Przybyłka dla się poznać po zdaniach, po ich konstrukcji.
A jaki jest Borys Split? O jej! Jest obrzydliwy! To, że go nie polubiłam, to mało powiedziane. Jest postacią na wskroś egoistyczną i ma socjopatyczną osobowość. Przez chwilę myślałam, że nawet psychopatyczną, ale jednak nie. Borys ma uczucia, nie jest z nich wyzuty, rozumie je, ale głęboko w czterech litrach ma uczucia wszystkich innych… Tak, Split jest FUJ! Nie wiem jak to się dzieje, że taki ktoś ma takie wzięcie. Chyba chodziło tu tylko o urodę, ale to trochę uwłaczające w odniesieniu do kobiecego intelektu. Cóż, prawda jest taka, że ja nie polubiłam żadnego z bohaterów „Symfonii życia”, żadnemu nie byłam w stanie kibicować. Główny bohater oczywiście wiódł w tym całym obrzydzeniu prym, ale reszta nie była pod tym względem jakaś specjalnie lepsza. Dziwiło mnie też to powodzenie zawodowe Borysa, który zupełnie na nie nie zasługiwał. Dla mnie facet był strasznie przeciętny i powierzchowny, bez głębi, z przerośniętym ego. Lecz widać, że gość był „skazany na sukces”, ale też i „skazany na porażkę”. Autor połączył te dwa „wyroki” i pomimo pięciu dróg – dał mu tak naprawdę drogę tylko jedną, w której może i zmieniają się aktorzy, główne role grają inne postacie, ale koniec jest zawsze podobny. Oczywiście nie będę tutaj wam opisywać tych „pięciu końców”, ale napiszę, że są one ciekawie splecione i przemyślane.


Och i jeszcze jedno, tak jak nie polubiłam głównego bohatera, tak też nie polubiłam okładki. Przypomina mi ona bardziej książkę o psychopatycznym mordercy (no to by się prawie zgadzało), albo podręcznik do psychologii, lub ewentualnie książkę ze spisem uczelni i oferowanych tam kierunków studiów. Lecz wiem, że są tacy, co mają o okładce inne, dobre zdanie. Dla mnie jest ona zbyt dosłowna i geometryczna, a jednocześnie nadmiernie wypełniona, pozbawiona powietrza i choćby szczypty oddechu. Wolałabym jakąś metaforę, no nie wiem, samogrający bęben, lub rzekę z dopływami…?
Tak jak okładka, tak i sama książka wzbudza skrajne emocje. Jedni oceniają ją 10/10 i są. delikatnie mówiąc. zachwyceni a inni dają jej 1/10 i cóż, nie są zachwyceni. Ja uważam, że jest to dobra historia, ale sami musicie sięgnąć i wtedy się okaże, czy dla was jest bardziej 10/10, czy 1/10… ja daję jej 6/10, czyli DOBRA.

* To, co zdecydowanie uważam za ciekawe, to próba powiedzenia nam, że chociaż podejmujemy decyzje codziennie, to tak naprawdę nie mamy wyboru, bo decyzja zawsze będzie tylko jedna.

* Choć autor wybrał metaforę muzyczną, instrumentalną, mi bardziej pasowała tu metafora inna – SZACHY. Bo tak jak pionki na szachownicy, tak i bohaterowie „Symfonii życia”, choć mogą skakać po polach szachownicy, to nie mogą nagle stanąć i krzyknąć: Ja wysiadam! I zejść z szachownicy. Są ograniczeni, więc i ich wybory są ograniczone – a konsekwencje oczekiwane.


seria światy wizjonerów
Wydawnictwo IX


 π 



36 komentarzy:

  1. Hmm myślę, że ja też nie polubiłabym się z postacią Borysa Splita. Ale przyznam, że sama książka mnie zaintrygowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to dobrze - jeśli tylko przeczytasz, daj znać jak poszło ;)

      Usuń
  2. Muszę to napisać. Twoja recenzja przytrzymała mnie do samego końca. Książka musiała Ci się spodobać. Dla mnie to oznacza jedno. Po tę książkę warto sięgnąć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, miło mi niezmiernie ;) - ale cóż... książka spodobała mi się umiarkowanie, co widać po końcowej ocena, wzbudziła mieszane uczucia, choć generalnie jestem na "tak" :) daj koniecznie znać, jak Tobie siądzie :)

      Usuń
  3. Okładka taka sobie, raczej jak podręcznik, ale książkę chętnie bym przeczytała...zresztą wiesz co? Ty wydaj te swoje recenzje osobno, każdy chętnie przeczyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo naprawdę? Bardzo dziękuję za te słowa. Szalenie mi miło :) uściski

      Usuń
  4. Mnie też ten bohater nie przypadłby raczej do gustu, a jeśli chodzi o całą książkę, to okaże się, jak przeczytam. Na razie jednak odkładam sobie ten tytuł na odległą przyszłość, bo teraz nie mam nawet głowy do takich lektur, a w kolejce przyszykowałam sobie już lżejsze tytuły. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  5. 551 stron to wcale nie tak dużo :) Stephen King pisze książki dwa razy dłuższe a i tak czyta się je z samą przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że tak, ale tu jest gęsto również. Nie napisałam, że to najgrubsza książka ani jaką czytałam, ani na świecie ;)

      Usuń
  6. Pierwszy raz słyszę o tej książce... ale Twoja recenzja sprawiła, że chętnie dowiem się czegoś o niej więcej. Okładka mnie zaintrygowała również :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mnie się okładka nie podoba, ale tak jak wspomniałam, są miłośnicy... lecz przecież nie o okładkę tu chodzi :)

      Usuń
  7. Filozoficzne przemyślenia, jak sa dobrze napisane, to można czytać. Ale nie powinno ich być za dużo, faktycznie.
    Ładny tytuł. Kojarzy mi się z "Bitter sweet symphony". :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Faktycznie okładka mogłaby przywodzić na myśl jakiś podręcznik do psychologii. Grafik się nie postarał, a szkoda. Temat ciekawy, ale widzę, że generalnie zachwycona nie jesteś. Może póki co odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
  9. nie wiem czy to jest tematyka w moich klimatach:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo ciekawa opinia. Książka może być naprawdę interesująca. Zapiszę sobie ją i gdy tylko znajdę odrobinę czasu postaram się ją przeczytać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem, kiedy znajdę czas i motywację na tak długą opowieść, ale ciekawi mnie ona... bardzo. 😊
    Pozdrawiam
    subjektiv-buch.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Książka wydaje się być ciekawa, ale nie jestem pewna czy po nią sięgnę...

    OdpowiedzUsuń
  13. Do tej książki na obecny moment nie jestem zbytnio przekonana,
    więc odpuszczę sobie jej przeczytanie :)
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba nie w moim guście ta pozycja. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń
  15. Przyznam, że o ile sama recenzja mnie zaciekawiła, o tyle dość sceptycznie podchodzę do postaci samego autora. Jakoś tak... nie umiem się do niego ustosunkować. Mam w domu "Orła Białego", trzymam go chyba z rok i jeszcze się nie zabrałam. Grubość mnie nie przeraża, chyba bardziej chodzi o uprzedzenia do polskich autorów fantastyki. Oraz/zwłaszcza tych, którzy lubują się w przedstawianiu dwoma imionami. Od razu kojarzy mi się to z tymi, co ich za bardzo zawiewa na prawo :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ten akurat w prawo nie - dla przekory, ja lubię w prawo ;)

      Usuń
  16. Wiesz co? Nie przekonałaś mnie niestety. Wybacz. Chociaż nie wiem czy "wybacz", bo mam dziwne wrażenie, że jakoś specjalnie to wcale nie chciałaś nas przekonać...
    A 551 stron to pikuś, kochana. Ja w weekend się wzięłam za "Małe Życie" a ma to to ponad 800. Po całej niedzieli trzymania tego monstrum w rękach mam zakwasy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem :) ja mam co do książki mieszane uczucia, więc się nie pomyliłaś, ale doceniam ją pomimo tych "uczuć". Wiem, że 551 stron to nie jest ogrom wielki, ale mimo wszystko, cegiełka jest. A i takie ma się wrażenie, że gęsto, gdy się na książkę patrzy.

      Usuń
  17. sama nie wiem czy by mnie przekonała ;D

    OdpowiedzUsuń
  18. Myślę, że nie dla mnie :)
    „Zapraszam także do siebie na nowy post - KLIK

    OdpowiedzUsuń