Każdy, kto choć raz spróbował zdobyć
jakiś szczyt – i nie był to szczyt głupoty, ani schody w centrum handlowym –
wie, że wymaga to determinacji, uporu, trudu i potu. Nogi bolą, płuca szaleją,
serce wskakuje na wysokie obroty, głowa pęka od zmiany ciśnienia… a po
wszystkim zostają zakwasy i jedyne pytanie, które się nasuwa, brzmi : „Po co?” lecz
zadać je może tylko ten, który tej drogi nie przeszedł, który nawet nie
próbował, który odpadł w przedbiegach i wybrał wygodny fotel, pilot od
telewizora i piwko w garści. Góry uczą pokory, ale i dają nieopisaną radość,
satysfakcje, o jakiej śni się nocami, a marzy się dniami… i taka właśnie jest
ta „Siedmiopiętrowa góra”. Jest trudna, jest męcząca, jest momentami zupełnie
abstrakcyjna, ale jeśli dacie jej szansę, to będziecie zadowoleni. Nie mówię,
że jest to książka na każdą chwilę, to nie jest relaks i raczej polecam
podczytywać ją sobie, a nie połykać w całości. Nie sądzę też, że jest to
opowieść przeznaczona wyłącznie dla katolików – a raczej twierdzę, że
niewierzący będą nią bardziej zaciekawieni ( i taki chyba też był cel Mertona).
Autor prezentuje nam swoje wspomnienia,
pamiętnik z życia, które cóż… było burzliwe. Thomas Merton zaczynał jako
ateista, szedł przez życie i ocierał się o różne sekty, o anglikanizm,
protestantyzm, a nawet hinduizm. Był studentem Cambridge i te studia porzucił,
pił, imprezował, balował. Prowadził życie włóczęgi, pisarza, dziennikarza,
artysty. Szukał swego miejsca na ziemi, ale wszędzie odnajdywał pustkę, aż
skończył jako trapista, w milczeniu, samotności, modlitwie – i tam pozostał do
końca.
Wiem, że niektórzy się od tej książki
odbili i ja to zupełnie rozumiem, bo również miałam z nią „pod górę”. Uważam,
że należy ją czytać spokojnie, powoli i dobrze do niej sięgać wtedy, kiedy
czuje się taką potrzebę, nie zmuszać się – bo wtedy cała treść może wydać się
jedynie patetyczna i pouczająca – a to byłoby sporym spłyceniem. Podziwiam Mertona
za ogromny szacunek do ludzi, muszę jednak przyznać, że moim ulubieńcem stał
się jego brat John Poul. Wciąż, jak o nim myślę, oczy mi "łzawią". Choć nie był
on częstym gościem na stornach „Siedmiopiętrowej góry”, był gościem znaczącym,
pełnym niewinności i młodzieńczości… pełnym miłości. Zrozumie to każdy, kto
dobrnie do końca książki, a moment, w którym klęczy w kościele, gdzieś w tylnej
ławce – jest do kości przeszywający… i tak, to było piękne.
Polecam, lecz zaznaczam, że należy mieć
przy czytaniu umysł otwarty. Nie oceniać, nie odrzucać dla samego odrzucenia –
tylko chcieć poznać. Thomas Merton jest szczery, nazywa rzeczy po imieniu,
opowiada o swoim błądzeniu i o tym, jak znalazł drogę, swoją drogę. Czyż nie
robimy tego wszyscy? Czyż nie szukamy własnej drogi? Miło byłoby ją odnaleźć i
być jej tak pewnym, jak pewny jest Merton swojej.
Na koniec wspomnę, że owszem, parę
rzeczy mnie tam nawet drażniło, lecz myślę, że wynika to z mojej silnej relacji
z historią Polski i Europy co dotyczy zapewne większości z nas. Trudno nam
zrozumieć człowieka, który podczas II Wojny Światowej przebywa w Ameryce i
opowiada o swoich rozterkach duchowych. Cóż, my widzimy wtedy szalejący nad
Polską rosyjsko niemiecki ogień…
8/10
* Jeśli uważacie, że to książka nie dla was, to nic. Może kiedyś sobie o niej przypomnicie i wtedy właśnie będzie bardzo dla was. Nie zrażajcie się jej religijnością (cóż, pisał to trapista, więc nie mogło być inaczej). Lecz nie zmuszajcie się do niej!
* Uważam, że każdy, kto da szansę „Siedmiopiętrowej
górze”, coś dla siebie z lektury wyciągnie (może coś zupełnie nieoczywistego).
Co by tu nie pisać, jest to wartościowa pozycja.
* Nie mogę nie wspomnieć o pięknym
wydaniu. Zysk i S-ka postarało się!
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Czasami napotykamy takie książki, które trzeba czytać powoli, z rozwagą. Ta z pewnością do takich należy.
OdpowiedzUsuńWłaśnie! Jeśli się do niej człowiek źle zabierze, to może ją odrzucić - a to będzie wielka szkoda.
Usuńuściski :)
To prawda z tymi górami. :)
OdpowiedzUsuńNic co dobre, nie przychodzi łatwo :)
Usuńbuziaki kochana
Chętnie sięgnę po tą książkę i sprawdzę jakie wrażenie zostawi u mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Świetnie! Bardzo się cieszę - daj znać proszę, jak wrażenia :)
UsuńJeśli takie burzliwe życie, przemiany duchowe i kontekst amerykański, to może być ciekawie...
OdpowiedzUsuńJest, gorąco zachęcam. Myślę, że się Pani spodoba :)
UsuńDotąd nie miałam pojęcia, kim jest trapista. Autor faktycznie przeszedł długą drogę, to musiało być bardzo ubogacające i ciekawe. Książka mogłaby mi się spodobać.
OdpowiedzUsuńTak, to była niezwykła droga, a efekt końcowy w postaci trapisty... cóż, tam nie ma przelewek (niesamowicie rygorystyczne zasady w tym reguła milczenia). Przy okazji polecam niezwykły film o trapistach we Francji pt. "Cisza", w którym nie pada ani jedno słowo - byłam pod wielkim wrażeniem. Inny świat.
UsuńPrzyznaję, że musiałam zasięgnąć porady cioci wikipedii w zakresie zagadnienia "czym jest trapista". Kiedy jednak zasięgnęłam... Nie wiem czy to dla mnie. Jestem ateistką, ale nie mam problemu z tym, że ludzie wyznają rozmaite religie pod warunkiem, że nikogo tym nie krzywdzą i nie próbują mnie nawracać. Jednak problem pojawia się w momencie, w którym muszę zrecenzować książkę, w której pojawia się zagadnienie religii. Bo dla mnie to wszystko jest zwyczajnie głupie i nie mam pojęcia jak mam napisać recenzję bez wyrażenia mojego zdania w tej kwestii ani jak je wyrazić tak, by nikt nie poczuł się urażony. Tak więc, biorąc pod uwagę, że i tak nie kręci mnie czytanie o nawracaniu się na jakąkolwiek religię, postanawiam odpuścić.
OdpowiedzUsuńDoskonale rozumiem i pewnie, gdybyś się zmusiła do tej książki, odbiłabyś się od niej z hukiem. Może kiedyś będziesz miała ochotę na coś zupełnie nie "swojego", różnie to bywa - ja czasem tak mam :)
UsuńPS Jedno jest pewne - Thoma Merton książki wręcz pochłaniał.
Dzięki, że do mnie zaglądasz :)
pozdrawiam
Chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuń„Zapraszam także do siebie na nowy post - KLIK”
Wspaniale!
UsuńOczywiście wpadnę z przyjemnością :)
uściski
Recenzja fajnie napisane, ale książka nie z gatunku, które lubię najbardziej.
OdpowiedzUsuńRozumiem :) i bardzo dziękuję za miłe słowa.
Usuńpozdrawiam