Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 stycznia 2020

#recenzjePi "UKRYTY POKÓJ opowieści osobliwe i makabryczne" Robert Aickman


Jestem zdumiona i to zdumienie pewnie będzie się jeszcze przez jakiś czas utrzymywało. Oczywiście w ów stan, jak go określiłam – stan zdumienia – wprowadził mnie zbiór opowiadań autorstwa Roberta Aickmana pt. „UKRYTY POKÓJ opowieści osobliwe i makabryczne”. Z pewnością są to teksty dziwne, mocno surrealistyczne i zdecydowanie oniryczne. Taka mieszanka gwarantuje niezły „odjazd” i zmusza do głębszego przemyślenia poznanych treści – a jest o czym myśleć. Mamy tutaj osiem opowiadań i świetny, wprowadzający w nastrój wstęp od tłumacza Tomasza Chyrzyńskiego. Historie te charakteryzują się pieczołowicie budowanym klimatem, który w czytelniku wywołuje stopniowo nasilające się napięcie i co za tym idzie – niepokój. Myślę, że nie ma lepszego słowa do opisania tej antologii, jak właśnie niePOKÓJ.
Robert Aickman świetne porusza się po swoim „podwórku”, czyli po angielskiej ziemi i wolałabym, by każda z prezentowanych opowieści działa się właśnie w Anglii, lecz niestety jedna przenosi czytelnika na grecką wyspę i jest to zdecydowanie najsłabsze z opowiadań… ale o tym za chwilę. Autor potrafi zainteresować swojego odbiorcę od pierwszych zdań, buduje akcję bardzo precyzyjnie by nagle przerwać, zakończyć historię w miejscu, w którym raczej można domagać się wyjaśnień i ostatecznie czytelnik zostaje z masą pytań bez odpowiedzi. Właściwie w każdym z tych tekstów koniec jest otwarty, pozostawia dość szerokie pole do interpretacji i choć na początku może wydawać się rozczarowujący, po przemyśleniu staje się już tylko intrygujący, a my zdajemy sobie sprawę, że ów historia była wielką metaforą, zazwyczaj dla rzeczy zwyczajnych, codziennych, przydarzających się każdemu w końcu, kiedyś.
Przyjrzyjmy się teraz każdej z opowieści.


„Pociągi” zdecydowanie mi się podobały, a nawet wyjątkowo mi się podobały. Jest w tym opowiadaniu najmniej niesamowitości, a może nawet nie ma jej wcale. To raczej thriller, może nawet kryminał, który łapie nas swoją szczególną intensywnością przeżyć i w ogóle intensywnością życia jako takiego. Dla mnie, poza oczywistą makabrą, z którą mamy tutaj do czynie, autor mówi nam między wierszami o powtarzalności, o pułapce, jakim jest ziemska egzystencja. Widzę tu doskonałe zobrazowanie popularnej prawdy, jako że „historia lubi się powtarzać”. Tak jak w tym zdaniu, tak i w tym opowiadaniu widoczna jest bezsilność człowieka, niemożność wydostania się z kleszczy przeznaczenia i to nic, że pomoc wydaje się być na wyciągnięcie ręki, skoro to tylko ręka, nasza ręka pozbawiona szerszego kontekstu, niema i myląca.
„Jaka zimna rączka” również mnie oczarowała, choć „oczarowała”, to może nie jest najlepsze słowo na określenie emocji, które we mnie wzbudziła. Uważam, że ze wszystkich zebranych tu tekstów, opowieść ta chyba najlepiej buduje napięcie. Podczas czytania wręcz czułam stopniowy, acz nieustannie wzrastający niepokój. Można rzec, że tekst „wierci dziurę w brzuchu”, a gdy następuje zakończenie, wyjątkowo nie zaskakujące, a raczej oczekiwanie – zaczynamy rozumieć, że był to teatr, wielka metafora człowieka, który miota się, szarpie, prosi, woła o coś, co w jego mniemaniu mu ma pomóc, dać mu szczęście, lecz tak naprawdę go zniewala – no każdy nałóg zniewala, nawet ten, który jest na początku niewinny… ale czy nie każdy nałóg na początku jest niewinny? Niezauważalny? A gdy już go zauważymy, okazuje się, że nie można nam pomóc.
„Dzwony” podobały mi się z różnych powodów. Po pierwsze dlatego, że są najbardziej paranormalne, a przynajmniej są takie na pierwszy rzut oka. Atmosfera niemal od początku jest gęsta i nieznośna, a już na pewno coś nam w przedstawionej rzeczywistości nie pasuje. Słyszymy pewien rozdźwięk, a w przypadku dzwonów rozdźwięk jest przecież całkiem uzasadnionym i uprawnionym odczuciem. Po drugie, ów historia stanowi metaforę problemów małżeńskich, tego z czym zmagają się dwie osoby, zarazem niedawno obce i od niedawna szczególnie bliskie. Autor uwypukla również różnice wynikające nie tylko z oczywistego podziału mężczyzna kontra kobieta, ale też starość kontra młodość. Bo młodość (w tym przypadku także kobiecość) jest spontaniczna, zwiewna i w ciągłym ruchu, a starość (męskość) ociężała, nie skora do zabawy i próbująca zachować zdrowy rozsądek, lecz pomimo tych prób, gubiąca poczucie rzeczywistości i szczególnie nienadążająca za skowronkiem, którym jest młodość. Koniec końców, jak to z małżeństwami bywa, idziemy na kompromisy, nie mówimy, ale także nie zapominamy o oczywistych podziałach, niezagojonych urazach i wciąż otwartych ranach.
„Morze ciemne jak wino” zupełnie nie przypadło mi do gustu. A nawet więcej, uważam, że jest to słabe opowiadanie zarówno fabularnie, jak i stylistycznie, literacko. Najwięcej złego robią tej historii dialogi, które brzmią sztucznie, a bohaterowie zdają się wypowiadać śmieszne, patetyczne teksty zupełnie nie przystające do opisywanej sytuacji. Poza tym po każdym takim wywodzie następuje jego wyjaśnienie, co nasuwa na myśl raczej pisane opowiadań przez dzieci, na zadanie domowe. Sama historia jest zaś dość toporna i tak jak dialogi – piekielnie sztuczna. Rozumiem oczywiście, że autor użył i tutaj swej wielkiej metafory, tym razem do związku człowieka z naturą i niebezpieczeństw wynikających zarówno z całkowitym z nią zerwaniem, jak i ze zbytnim się z nią zbrataniem (nią – naturą). Co ważne, to właśnie w tym tekście Aickman zdecydował się na przeniesienie nas z chłodnej Anglii do upalnej Grecji, a dokładniej na jedną z greckich wysp… i to też nie wyszło. Tak jak autor wspaniale radzi sobie z utrzymywaniem napięcia i przytłaczającego klimatu angielskiego, tak w ogóle mu nie wychodzi to w przypadku gorącej, parnej, ale przecież wciąż o wakacyjnym smaku – greckiej wolności. Ta opowieść wydaje się nie pasować do reszty, ale przekornie cieszę się, że umieszczono ją w tym zbiorze, bo to daje szerszy kontekst pisarstwu Aickmana.


„Ukryty pokój”, czyli opowiadanie tytułowe, miało ogromne szanse stać się tym ulubionym, najlepszym, moim faworytem… lecz tak się nie stało i zawiniło tutaj zakończenie. Zakończenie, które wydaje się nazbyt oczywiste, które jest już tak ogromną metaforą (bo już nawet nie „wielką”), że staje się groteskowe, a szkoda, bo do pewnego momentu, a właściwie prawie że do końca, historia ta zachwyca. Zachwyca pomysłem, grozą zawartą w nieszkodliwej, martwej rzeczy, minimalizmem i czającym się zagrożeniem. Jednak ten koniec, który jest, jak już wspomniałam - nieco groteskowy, popsuł mi ostatecznie zdanie o całości. Wolałabym dostać coś bardziej subtelnego, skromniejszego, a dostałam wręcz po twarzy wyjaśnieniem, mottem i celem opowieści. „Ukryty pokój” to wyrzut sumienia, to sumienie samo w sobie, które stanowi właśnie ten „ukryty pokój” w każdym z nas i który zazwyczaj otwiera się w najmniej oczekiwanym momencie. Sumienie nieodłącznie wiąże się z błędami z przeszłości, z czymś, co nas męczy i nie daje po nocach spać, a gdy już myślimy, że mamy „to” za sobą, okazuje się, że przeszłość ma długie ręce.
„Miecze” są opowieścią o seksie, o przekraczaniu granic, o pierwszym kroku i o rozczarowaniu. W tej historii czuć literacki kubizm, ale i na myśl przychodzą obrazy Salvadora Dali, nierealne, bo przecież surrealistyczne, wykrzywione, bez odpowiedniej perspektywy, ale właśnie dlatego takie magnetyczne i hipnotyzujące. Nie jest to może doskonała opowieść, ale ma w sobie wystarczający poziom dziwności, by jeśli nie zachwycić, to przynajmniej przyciągnąć uwagę.
„Hospicjum”, to jedna z tych opowieści, o której trudno coś powiedzieć konkretnego. Ta historia stanowi dla mnie sporą zagadkę, a więc i wyzwanie. Jest to wyzwanie zarówno intelektualne jak i zwyczajne, czytelnicze. Wciąż towarzyszy mi pytanie „co ja tak naprawdę przeczytałam?” Nie wiem – oto moja krótka i zwięzła odpowiedź. Mogłabym doszukiwać się w tym opowiadaniu metafory ucieczki, ewentualnie śmierci… może bardziej jednak śmierci. Lecz zaznaczam, że tytułowe hospicjum jest tutaj rozumiane nieco inaczej, niż można się spodziewać. Nie chodzi tu o powszechnie kojarzone z tą nazwą „umieralnie”, domy dla terminalnie chorych, ale hotel, miejsce gdzie można coś zjeść i się przespać. Jedyne, co mogę napisać, to to, że polecam, warto przeczytać i warto spróbować chociaż rozgryźć tę fabułę.
„Ten sam pies” jest ostatnim z opowiadań zawartym w książce i jest szczególnie interesujące. Ma w sobie gorzki smak rozczarowania, gorycz kłamstw, nieoczekiwaną jasność, jaką nieść może ze sobą prawda, ale i ciemność, jaką może ona nam jednocześnie przynieść. To również historia dorastania bez kobiety, bez matki, połowiczne sieroctwo, które odznacza się wielką tęsknotą za ciepłem, szukaniem innej, przyjaznej twarzy, twarzy pełnej miłości – szukaniem kobiety, która okazuje się jednak tylko złudzeniem, iluzją, w którą chłopiec, potem mężczyzna, pragną wierzyć, ale czas wszystko w końcu stawia w pełnym świetle i rozszarpuje nasze złudzenia… niczym pies… ten sam pies, który odebrał dzieciństwo, matkę, odebrał też świeżość i miłość, niewinność i przejrzystość, anielskość dziewicy, dziewczynki, kobiety.


Podsumowując oczywiście ogromnie polecam „UKRYTY POKÓJ”. Jest to zbiór naprawdę wyjątkowych, onirycznych i tak, zdecydowanie makabrycznych opowieści, które pozostawiają ślad w czytelniku. Nie są to teksty łatwe do przełknięcie, ale są to teksty zdecydowanie warte zmierzenia się z nimi.    
       

8/10


seria: misterium grozy
Wydawnictwo IX



 π 



42 komentarze:

  1. Zaintrygował mnie ten zbiór opowiadań. Będę mieć go zatem na uwadze, acz najprawdopodobniej rozejrzę się za ową książką w późniejszym terminie. W tej chwili po prostu bardziej mnie ciągnie do lżejszych tytułów, a i kupka zaległości już spora. Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już mnie porwało. Jestem za niedopowiedzeniem, filozofią, reakcją na druk.
    Czasami warto się odrealnić, żeby dotrzeć do sedna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - a te opowieści naprawdę potrafią zakręcić w głowie :)

      Usuń
  3. Oh wow super amazing story darling I like the cover
    xx

    OdpowiedzUsuń
  4. A czy da się czytać na trzeźwo?

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubię dobrze podany surrealizm i oniryzm. Jestem bardzo ciekawa tych opowiadań.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak w Angli to biorę z zamkniętymi oczami. A teraz ogladam na HBO serial Durrellowie na podstawie trylogi Geralda Durrella. Muszę powiedzieć że super. Książki już kiedyś czytalam za namową mamy.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wierzę Ci, że to świetna lektura i zdecydowanie będę chciała ją kiedyś przeczytać. Ale w tej chwili nie czuję się psychicznie gotowa na ciężkie, dziwne, niepokojące czytadło. Kiedy poukłada mi się w życiu kilka spraw, a poziom stresu opadnie, wtedy przyjdzie czas na tę lekturę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem doskonale... tak to czasem jest, że w życiu potrzeba nam lekkiej książki na ciężki czas :)

      Usuń
  8. Chętnie zapoznam się z tą lekturą. Zapowiada się ciekawie :D
    Pozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie opowiadania bardzo lubię, więc to może być książka dla mnie. Tytuł zapisany. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie! Daj znać, jak Ci się podobała, gdy przeczytasz :)

      Usuń
  10. nie lubię opowiadań ale na te bym zrobiła wyjątek:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Lubię opowiadania, więc gdy nadejdzie odpowiednia chwila pewnie i po te sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  12. W horrorach uwielbiam właśnie kiedy potrafią wywołać to uczucie niepokoju, kiedy nie wyjaśniają wszystkiego do końca i siedzą jeszcze długo w głowie. Nie jest łatwo napisać tego typu opowiadanie. Dlatego Twoja recenzja bardzo mnie zainteresowała. Wiadomo jak w każdym zbiorze trafią się lepsze i gorsze opowiadania ale na pewno chcę sięgnąć po tę książkę!

    OdpowiedzUsuń
  13. Koniecznie muszę zapoznać się bliżej z tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba mam ochotę na "niezly odjazd" 😉

    OdpowiedzUsuń
  15. Chcę to przeczytać. Koniecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ciekawie się zapowiada :)
    „Zapraszam także do siebie na nowy post - KLIK

    OdpowiedzUsuń