Robert Aickman świetne porusza się po
swoim „podwórku”, czyli po angielskiej ziemi i wolałabym, by każda z prezentowanych
opowieści działa się właśnie w Anglii, lecz niestety jedna przenosi czytelnika
na grecką wyspę i jest to zdecydowanie najsłabsze z opowiadań… ale o tym za
chwilę. Autor potrafi zainteresować swojego odbiorcę od pierwszych zdań, buduje
akcję bardzo precyzyjnie by nagle przerwać, zakończyć historię w miejscu, w
którym raczej można domagać się wyjaśnień i ostatecznie czytelnik zostaje z
masą pytań bez odpowiedzi. Właściwie w każdym z tych tekstów koniec jest
otwarty, pozostawia dość szerokie pole do interpretacji i choć na początku może
wydawać się rozczarowujący, po przemyśleniu staje się już tylko intrygujący, a
my zdajemy sobie sprawę, że ów historia była wielką metaforą, zazwyczaj dla
rzeczy zwyczajnych, codziennych, przydarzających się każdemu w końcu, kiedyś.
Przyjrzyjmy się teraz każdej z
opowieści.
„Pociągi”
zdecydowanie mi się podobały, a nawet wyjątkowo mi się podobały. Jest w tym
opowiadaniu najmniej niesamowitości, a może nawet nie ma jej wcale. To raczej
thriller, może nawet kryminał, który łapie nas swoją szczególną intensywnością
przeżyć i w ogóle intensywnością życia jako takiego. Dla mnie, poza oczywistą
makabrą, z którą mamy tutaj do czynie, autor mówi nam między wierszami o
powtarzalności, o pułapce, jakim jest ziemska egzystencja. Widzę tu doskonałe
zobrazowanie popularnej prawdy, jako że „historia lubi się powtarzać”. Tak jak
w tym zdaniu, tak i w tym opowiadaniu widoczna jest bezsilność człowieka,
niemożność wydostania się z kleszczy przeznaczenia i to nic, że pomoc wydaje
się być na wyciągnięcie ręki, skoro to tylko ręka, nasza ręka pozbawiona
szerszego kontekstu, niema i myląca.
„Jaka
zimna rączka” również mnie oczarowała, choć „oczarowała”,
to może nie jest najlepsze słowo na określenie emocji, które we mnie wzbudziła.
Uważam, że ze wszystkich zebranych tu tekstów, opowieść ta chyba najlepiej
buduje napięcie. Podczas czytania wręcz czułam stopniowy, acz nieustannie
wzrastający niepokój. Można rzec, że tekst „wierci dziurę w brzuchu”, a gdy
następuje zakończenie, wyjątkowo nie zaskakujące, a raczej oczekiwanie –
zaczynamy rozumieć, że był to teatr, wielka metafora człowieka, który miota
się, szarpie, prosi, woła o coś, co w jego mniemaniu mu ma pomóc, dać mu
szczęście, lecz tak naprawdę go zniewala – no każdy nałóg zniewala, nawet ten,
który jest na początku niewinny… ale czy nie każdy nałóg na początku jest
niewinny? Niezauważalny? A gdy już go zauważymy, okazuje się, że nie można nam
pomóc.
„Dzwony”
podobały mi się z różnych powodów. Po pierwsze dlatego, że są najbardziej paranormalne,
a przynajmniej są takie na pierwszy rzut oka. Atmosfera niemal od początku jest
gęsta i nieznośna, a już na pewno coś nam w przedstawionej rzeczywistości nie
pasuje. Słyszymy pewien rozdźwięk, a w przypadku dzwonów rozdźwięk jest
przecież całkiem uzasadnionym i uprawnionym odczuciem. Po drugie, ów historia
stanowi metaforę problemów małżeńskich, tego z czym zmagają się dwie osoby,
zarazem niedawno obce i od niedawna szczególnie bliskie. Autor uwypukla również
różnice wynikające nie tylko z oczywistego podziału mężczyzna kontra kobieta,
ale też starość kontra młodość. Bo młodość (w tym przypadku także kobiecość)
jest spontaniczna, zwiewna i w ciągłym ruchu, a starość (męskość) ociężała, nie
skora do zabawy i próbująca zachować zdrowy rozsądek, lecz pomimo tych prób,
gubiąca poczucie rzeczywistości i szczególnie nienadążająca za skowronkiem,
którym jest młodość. Koniec końców, jak to z małżeństwami bywa, idziemy na
kompromisy, nie mówimy, ale także nie zapominamy o oczywistych podziałach,
niezagojonych urazach i wciąż otwartych ranach.
„Morze
ciemne jak wino” zupełnie nie przypadło mi do gustu. A
nawet więcej, uważam, że jest to słabe opowiadanie zarówno fabularnie, jak i
stylistycznie, literacko. Najwięcej złego robią tej historii dialogi, które
brzmią sztucznie, a bohaterowie zdają się wypowiadać śmieszne, patetyczne
teksty zupełnie nie przystające do opisywanej sytuacji. Poza tym po każdym
takim wywodzie następuje jego wyjaśnienie, co nasuwa na myśl raczej pisane
opowiadań przez dzieci, na zadanie domowe. Sama historia jest zaś dość toporna
i tak jak dialogi – piekielnie sztuczna. Rozumiem oczywiście, że autor użył i
tutaj swej wielkiej metafory, tym razem do związku człowieka z naturą i
niebezpieczeństw wynikających zarówno z całkowitym z nią zerwaniem, jak i ze zbytnim
się z nią zbrataniem (nią – naturą). Co ważne, to właśnie w tym tekście Aickman
zdecydował się na przeniesienie nas z chłodnej Anglii do upalnej Grecji, a dokładniej
na jedną z greckich wysp… i to też nie wyszło. Tak jak autor wspaniale radzi
sobie z utrzymywaniem napięcia i przytłaczającego klimatu angielskiego, tak w
ogóle mu nie wychodzi to w przypadku gorącej, parnej, ale przecież wciąż o
wakacyjnym smaku – greckiej wolności. Ta opowieść wydaje się nie pasować do
reszty, ale przekornie cieszę się, że umieszczono ją w tym zbiorze, bo to daje
szerszy kontekst pisarstwu Aickmana.
„Ukryty
pokój”, czyli opowiadanie tytułowe, miało ogromne szanse
stać się tym ulubionym, najlepszym, moim faworytem… lecz tak się nie stało i
zawiniło tutaj zakończenie. Zakończenie, które wydaje się nazbyt oczywiste,
które jest już tak ogromną metaforą (bo już nawet nie „wielką”), że staje się
groteskowe, a szkoda, bo do pewnego momentu, a właściwie prawie że do końca,
historia ta zachwyca. Zachwyca pomysłem, grozą zawartą w nieszkodliwej, martwej
rzeczy, minimalizmem i czającym się zagrożeniem. Jednak ten koniec, który jest,
jak już wspomniałam - nieco groteskowy, popsuł mi ostatecznie zdanie o całości.
Wolałabym dostać coś bardziej subtelnego, skromniejszego, a dostałam wręcz po
twarzy wyjaśnieniem, mottem i celem opowieści. „Ukryty pokój” to wyrzut
sumienia, to sumienie samo w sobie, które stanowi właśnie ten „ukryty pokój” w
każdym z nas i który zazwyczaj otwiera się w najmniej oczekiwanym momencie. Sumienie
nieodłącznie wiąże się z błędami z przeszłości, z czymś, co nas męczy i nie
daje po nocach spać, a gdy już myślimy, że mamy „to” za sobą, okazuje się, że
przeszłość ma długie ręce.
„Miecze”
są opowieścią o seksie, o przekraczaniu granic, o pierwszym kroku i o
rozczarowaniu. W tej historii czuć literacki kubizm, ale i na myśl przychodzą
obrazy Salvadora Dali, nierealne, bo przecież surrealistyczne, wykrzywione, bez
odpowiedniej perspektywy, ale właśnie dlatego takie magnetyczne i
hipnotyzujące. Nie jest to może doskonała opowieść, ale ma w sobie wystarczający
poziom dziwności, by jeśli nie zachwycić, to przynajmniej przyciągnąć uwagę.
„Hospicjum”,
to jedna z tych opowieści, o której trudno coś powiedzieć konkretnego. Ta
historia stanowi dla mnie sporą zagadkę, a więc i wyzwanie. Jest to wyzwanie
zarówno intelektualne jak i zwyczajne, czytelnicze. Wciąż towarzyszy mi pytanie
„co ja tak naprawdę przeczytałam?” Nie wiem – oto moja krótka i zwięzła
odpowiedź. Mogłabym doszukiwać się w tym opowiadaniu metafory ucieczki, ewentualnie
śmierci… może bardziej jednak śmierci. Lecz zaznaczam, że tytułowe hospicjum
jest tutaj rozumiane nieco inaczej, niż można się spodziewać. Nie chodzi tu o
powszechnie kojarzone z tą nazwą „umieralnie”, domy dla terminalnie chorych,
ale hotel, miejsce gdzie można coś zjeść i się przespać. Jedyne, co mogę
napisać, to to, że polecam, warto przeczytać i warto spróbować chociaż rozgryźć
tę fabułę.
„Ten
sam pies” jest ostatnim z opowiadań zawartym w książce i jest
szczególnie interesujące. Ma w sobie gorzki smak rozczarowania, gorycz kłamstw,
nieoczekiwaną jasność, jaką nieść może ze sobą prawda, ale i ciemność, jaką
może ona nam jednocześnie przynieść. To również historia dorastania bez
kobiety, bez matki, połowiczne sieroctwo, które odznacza się wielką tęsknotą za
ciepłem, szukaniem innej, przyjaznej twarzy, twarzy pełnej miłości – szukaniem kobiety,
która okazuje się jednak tylko złudzeniem, iluzją, w którą chłopiec, potem
mężczyzna, pragną wierzyć, ale czas wszystko w końcu stawia w pełnym świetle i
rozszarpuje nasze złudzenia… niczym pies… ten sam pies, który odebrał
dzieciństwo, matkę, odebrał też świeżość i miłość, niewinność i przejrzystość,
anielskość dziewicy, dziewczynki, kobiety.
Podsumowując oczywiście ogromnie polecam
„UKRYTY POKÓJ”. Jest to zbiór naprawdę wyjątkowych, onirycznych i tak,
zdecydowanie makabrycznych opowieści, które pozostawiają ślad w czytelniku. Nie
są to teksty łatwe do przełknięcie, ale są to teksty zdecydowanie warte
zmierzenia się z nimi.
8/10
seria: misterium grozy
Wydawnictwo IX
Zaintrygował mnie ten zbiór opowiadań. Będę mieć go zatem na uwadze, acz najprawdopodobniej rozejrzę się za ową książką w późniejszym terminie. W tej chwili po prostu bardziej mnie ciągnie do lżejszych tytułów, a i kupka zaległości już spora. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńDoskonale Cię rozumiem :)
UsuńJuż mnie porwało. Jestem za niedopowiedzeniem, filozofią, reakcją na druk.
OdpowiedzUsuńCzasami warto się odrealnić, żeby dotrzeć do sedna...
To prawda - a te opowieści naprawdę potrafią zakręcić w głowie :)
UsuńOh wow super amazing story darling I like the cover
OdpowiedzUsuńxx
thx :) all the best :)
UsuńA czy da się czytać na trzeźwo?
OdpowiedzUsuńMożna tak i tak :D
UsuńLubię dobrze podany surrealizm i oniryzm. Jestem bardzo ciekawa tych opowiadań.
OdpowiedzUsuńI słusznie, bo to świetna rzecz :)
UsuńJak w Angli to biorę z zamkniętymi oczami. A teraz ogladam na HBO serial Durrellowie na podstawie trylogi Geralda Durrella. Muszę powiedzieć że super. Książki już kiedyś czytalam za namową mamy.
OdpowiedzUsuńDurrellowie są mega!
UsuńWierzę Ci, że to świetna lektura i zdecydowanie będę chciała ją kiedyś przeczytać. Ale w tej chwili nie czuję się psychicznie gotowa na ciężkie, dziwne, niepokojące czytadło. Kiedy poukłada mi się w życiu kilka spraw, a poziom stresu opadnie, wtedy przyjdzie czas na tę lekturę :)
OdpowiedzUsuńRozumiem doskonale... tak to czasem jest, że w życiu potrzeba nam lekkiej książki na ciężki czas :)
Usuńmusi byc ciekawa
OdpowiedzUsuńOwszem :)
UsuńNiePOKÓJ. dobre. Sprytne. :)))
OdpowiedzUsuńHa! A no :)
UsuńChętnie zapoznam się z tą lekturą. Zapowiada się ciekawie :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! wy-stardoll.blogspot.com
I jest ciekawa. Polecam :)
UsuńTakie opowiadania bardzo lubię, więc to może być książka dla mnie. Tytuł zapisany. ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie! Daj znać, jak Ci się podobała, gdy przeczytasz :)
Usuńnie lubię opowiadań ale na te bym zrobiła wyjątek:)
OdpowiedzUsuńWięc zrób :) warto :)
UsuńLubię opowiadania, więc gdy nadejdzie odpowiednia chwila pewnie i po te sięgnę.
OdpowiedzUsuńŚwietnie :)
UsuńW horrorach uwielbiam właśnie kiedy potrafią wywołać to uczucie niepokoju, kiedy nie wyjaśniają wszystkiego do końca i siedzą jeszcze długo w głowie. Nie jest łatwo napisać tego typu opowiadanie. Dlatego Twoja recenzja bardzo mnie zainteresowała. Wiadomo jak w każdym zbiorze trafią się lepsze i gorsze opowiadania ale na pewno chcę sięgnąć po tę książkę!
OdpowiedzUsuńNie zawiedziesz się :) świetna pozycja!
UsuńKoniecznie muszę zapoznać się bliżej z tą książką.
OdpowiedzUsuńKoniecznie :)
UsuńNiestety, nie mój gust czytelniczy :c
OdpowiedzUsuńOch... szkoda...
Usuńzbiory opowiadań ciekawa forma :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię :)
UsuńChyba mam ochotę na "niezly odjazd" 😉
OdpowiedzUsuńI dobrze :D
UsuńChcę to przeczytać. Koniecznie! :)
OdpowiedzUsuńSuper!
UsuńCiekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuń„Zapraszam także do siebie na nowy post - KLIK”
I takie jest :)
Usuńbrzmi całkiem ciekawie <3
OdpowiedzUsuńI nie tylko brzmi :D
Usuń