Łączna liczba wyświetleń

piątek, 31 lipca 2020

#recenzjePi "ZIELONY KAPELUSZ i jego czereda" Weronika Kurosz


Połknęłam tę książeczkę na jednym posiedzeniu i jestem bardzo zadowolona. Zaraz, gdy trafiła w moje łapki doceniłam sposób w jaki została wydana. Ta książka jest naprawdę śliczna. Monika Urbaniak ożywiła tekst Weroniki Kurosz bajecznymi, kipiącymi dzikością i wolnością ilustracjami, a twarda, elegancka oprawa strawią, że ów opowieść można z przyjemnością przeznaczyć na prezent.
„ZIELONY KAPELUSZ i jego czereda” jest historią paru, wybranych bohaterów świata przyrody. Mamy tu wilki, rysie, dzięcioły, jaskółki, bociany, wiewiórki i inne stworzenia, które walczą o swój byt – a wśród nich… ZIELONY KAPELUSZ. Jakże mi się podoba ta metafora, ten przedmiot, z którego autorka uczyniła postać przyjemną, kibicującą naturze i z tą naturą współpracującą.


Jest to świetna książka dla dziecka, ponieważ postawiona nie tylko na przyjemne opowieści, ale i na naukę. Mały czytelnik dowiaduje się wiele o tym, co go otacza, uczy się wrażliwość i zaczyna doceniać świat, który choć był dla niego widzialny, to nie był przez niego rozumiany. Autorka postanowiła również wpleść w tekst Ciekawostki  i moim zdaniem wyszło to bardzo dobrze. Styl jest prosty i niewymagający, czyli właściwy dla dziecka.
Jak już wspomniałam, wizualnie to perełka, która ozdobi każdy regał, ale także treścią książka przyciąga i do siebie przekonuje. Czytelnik zaczyna widzieć rzeczywistość oczami zwierząt, przykładowo ruchliwą ulicę oczami wilka, który martwi się o swoje szczenięta – to uwrażliwia i pozwala spojrzeć z innej perspektywy na dzikie zwierzęta – one też mają rodziny i swoje zmartwienia.


Najbardziej jednak ujęła mnie wizja ZIELONEGO KAPELUSZA – koniecznie się z nim zapoznajcie i załóżcie go! Tak! KONIECZNIE go załóżcie!

7/10
Bardzo dobra, pięknie wydana, skarbnica wiedzy dla najmłodszych.


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



czwartek, 23 lipca 2020

#recenzjePi "ZŁOTY KLUCZYK czyli niezwykłe przygody pajacyka Buratino" Aleksy Tołstoj


Sięgając po tę książkę miałam pewne obawy. Objawiały się one tym, że opowieść o pajacyku Buratino jest silnie inspirowana Pinocchiem, wręcz jest jego kalką, tylko że bohater przeżywa nieco inne przygody. Nieco inne – ale bardzo zbliżone. Charakter jego jest taki, jaki był w genialnym pierwowzorze, mamy też opiekuna – tatę papę Carlo - kropka w kropkę wyjętego z kart oryginału. To wszystko mnie niepokoiło, bo myślałam, że fani Pinocchia będą oburzeni, a ci, dla których Pinocchio jest obojętny i tutaj pozostaną obojętni. Nie do końca miałam rację.


„ZŁOTY KLUCZYK czyli niezwykłe przygody pajacyka Buratino”, to urocza próba wskrzeszenia tego, co było najlepsze w Pinocchio. To taka sentymentalna podróż, która na nowo rozpala wyobraźnię i uczy młodych czytelników wrażliwości. Bohaterowie są uroczy, ale nie przesłodzeni. Mamy tutaj dramaturgię, wydarzenia w których uczestniczymy są niebezpieczne i groźba nieszczęścia czai się na każdej stronie – i to mi się bardzo podoba. Złe postaci prawdziwie budzą niesmak, ale i sam Buratino potrafi czytelnika zezłościć i zawieść. Wielką zaletą tej historii jest właśnie to budzenie silnych emocji, co sprawia, że jeszcze bardziej „wpadamy” w opisane tu przygody.


Na uwagę zasługuje wydanie i tłumaczenie. Na polski przełożył nam ów bajkę sam Julian Tuwim i to czuć! Świetny język, który nie daje wytchnienia i cały czas trzyma silny kontakt z czytelnikiem – perfekcja! Lecz jest jeszcze coś – ilustracje. Świetne, głębokie, teatralne obrazy autorstwa Beaty Horyńskiej idealnie oddają klimat „ZŁOTEGO KLUCZYKA”. Papier na którym wydano książkę również nie zawodzi – najwyższa półka. Twarda oprawa, w dotyku niczym mech, nie może się nie podobać. Ogólnie piękna książeczka, wprost doskonała na prezent.



6/10
Dobra, godna polecania pozycja,
która budzi silne emocje.


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



wtorek, 21 lipca 2020

#recenzjePi "DUNBAR" Edward St Aubyn


Byłam bardzo ciekawa tej książki z dwóch powodów. Pierwszym jest fakt, iż „DUNBAR” jest uwspółcześnionym „Królem Learem” („Królem Lirem”) Williama Szekspira, a drugim była chęć poznania pióra wychwalanego Edwarda St Aubyna, znanego z cyklu „Patrick Melrose” - ów cyklu nie czytałam, oglądałam parę odcinków serialu z Benedictem Cumberbatchem w roli tytułowej i choć mi się podobał, zawiesiłam seans.


Przejdźmy zatem do „DUNBARA”, który to podobał mi się i to nawet bardzo. Autor, jak już wspomniałam, bazował na mistrzowskim fundamencie, który zbudował mu sam Szekspir, ale przecież to nie jest wyznacznik sukcesu. Można zepsuć wszystko – tu jednak, na szczęście, tak się nie stało i Aubyn spisał się… powiedzmy, że na piątkę.
Wrażenie zrobił na mnie styl, język, który zdaje się być bardzo charakterystyczny właśnie dla tego pisarza. Jest w nim dosadność, ale i romantyzm, tyle że nie ckliwy, nie tandetny, a twardy i skoncentrowany na właściwych słowach. Zdecydowanie nie można odmówić autorowi talentu. Aubyn potrafi pisać o dramatach, o ludzkich wadach, o brutalności i bezwzględności i oczywiście o zwyrodnialstwie i patologii, do czego chyba przyzwyczaił już swoich fanów po „Patricku Melrose’ie”. Jasne jest, że ten kto ma w pamięci „Króla Lira” wie, jak potoczy się „DUNBAR”, bo pisarz przeniósł, wręcz 1:1 fabułę tego dramatu na czasy współczesne, ale to nie wada, bo zrobił to świetnie i dał czytelnikowi trafne odniesienia do otaczającej go teraźniejszości.


„DUNBAR” jest opowieścią o chciwości i żądzy władzy – o tym, co ta władza robi z człowiekiem, z rodziną. To przykry obraz ludzkiego znieprawienia, tym bardziej przykry, że prawdziwy, Mamy tutaj medialnego potentata Henry’ego Dunbar’a i jego trzy córki, w tym dwie wyrachowane suki (przepraszam za słowo, ale ono idealnie je określa, więc nie mogła z niego zrezygnować – w końcu to uwspółcześniony Szekspir) i jedną, która stara się żyć jak „normalny” człowiek. Dwie szurnięte zamykają ojca w wariatkowie (choć one bardziej tam pasują) a ta jedna stara się go ocalić. To dramatyczna walka, która kończy się… cóż, słodko-gorzko, jak to w dobrej literaturze bywa.
Nie jestem pewna, ale „DUNBAR”, to chyba jedna z tych książek, które powstały w Projekcie Szekspir, gdzie znani i lubiani pisarze bazują na dziełach mistrza i tworzą aktualne dramaty, tyle że prozą. Uważam, że to ciekawa idea, warta uwagi czytelników.


Na koniec zaznaczę, że „DUNBAR” jest naprawdę ładnie wydany. Gruba, elegancka, biała okładka z cieniem człowieka po środku i złotymi napisami świetnie prezentuje się na półce. Ogólnie polecam, to bardzo dobrze napisana historia, która zwraca uwagę na niszczącą siłę pieniądza i władzy.


7/10
bardzo dobra!


Wydawnictwo WAB


 π 



środa, 15 lipca 2020

#recenzjePi "JAK ZROBIĆ STATEK KOSMICZNY o bandzie awanturników, zaciętym wyścigu oraz narodzinach prywatnej astronautyki" Julian Guthrie


No to lecimy! I to nie byle gdzie, bo prosto do gwiazd.
Ależ mnie ta książka zaskoczyła. Nadal jestem w szoku i nie mogę się otrząsnąć po emocjach, jakich mi ów opowieść dostarczyła. Co za wspaniały styl, co za energia, pasja i mądre szaleństwo wyskakuje z kartek „JAK ZROBIĆ STATEK KOSMICZNY”. Nie chce mi się wierzyć, że czytałam o prawdziwych ludziach. Niesamowite!
Julian Guthrie wykonała ogromną pracę, przyłożyła się i w konsekwencji my, czytelnicy, dostajemy coś wyjątkowego. Perełkę, która sprawia, że serce zaczyna mocniej bić. Jestem pod wrażeniem stylu autorki, bo jest on świetny. Przecierałam oczy ze zdumienia, że ktoś mógł napisać książkę o budowaniu statku kosmicznego, skręcaniu śrubek i dopasowywaniu materiałów tak, ze wprost nie da się odłożyć tej książki na półkę. Pragnie się ją poznać do końca, bo czytając miałam wrażenia – co ja plotę – wręcz byłam tam, w tym statku, przeżywałam wzloty i upadki, trudności i radości razem z tą grupą cudownych „szaleńców”. Mało tego! Ja się prawdziwie wzruszałam i niejedna łezka spadła na zadrukowany papier, który ożywił także i moje marzenia. Przypomniałam sobie, jak od zawsze patrzyłam w gwiazdy, jakie miała pragnienia i nawet zrobiło mi się trochę szkoda, tak… poczułam smutek, że nie miałam na tyle odwagi, by także spróbować rzeczy wielkich… ale, ale.

mały Peter Diamondis i jego model atomu

Tutaj mamy do czynienia z różnymi bohaterami. Mam swoich ulubieńców i na początek wspomnę o postaci przewodniej, czyli Peterze Diamondisie. Nigdy, ale to nigdy nie spotkałam takiego człowieka, myślę, że oni rodzą się bardzo, ale to bardzo rzadko. Jaki on jest? Odważny – oczywiście. Utalentowany – piekielnie. Uparty – obsesyjnie. Wytrwały – heroicznie. Skoncentrowany – wybitnie. To postać nietuzinkowa, która stałą się moją inspiracją, wręcz autorytetem w dziedzinie „spełniania marzeń”. Od dziecka wiedział, czego chce – jakże ja mu tego zazdroszczę. Nie dał się pokonać światu, nie dał sobie wmówić, że nie warto, że to nie ma sensu. Skończył równolegle dwa kierunki na najlepszych uczelniach w Stanach. Wykonał morderczą pracę i zwyciężył. A mógł powiedzieć: dość! To facet po medycynie na Harvardzie, a nie leczy, tylko buduje statki kosmiczne. To wizjoner, czarodziej, człowiek legenda.
Kolejnym mym ulubieńcem jest Mike Melvill, pilot, genialny samouk, który nie skończył szkoły średniej a został pierwszym astronautom w prywatnym przemyśle kosmicznym. Dopiero w wieku 30 lat zdobył licencję pilota – i jest skromny. W kosmos poleciał po sześćdziesiątce – ładnie… co nie? Uwielbiam go!
Kto następny? Erik Lindbergh… tak, tak, to wnuk słynnego Charlesa Lindbergha, ale nie pozwolił, by określiła go wyłącznie sława dziadka. Sam zbudował swoją historię. W młodym wieku zachorował na reumatoidalne zapalenie stawów, był młodym starcem i myślał, że to koniec… ale to nie był koniec. Przeszczepiono mu kolana, po czym dokonał tego samego, co jego dziadek, tylko że w krótszym czasie. Czyż to nie dowód, że w życiu wszystko jest możliwe? A przynajmniej, że słowo „niemożliwe” należy używać z wielką ostrożnością?
I na koniec jeszcze jeden „mój bohater” Brian Binnie, a właściwie on i jego żona. To piękne świadectwo miłości, wytrwałość i siły – takiej, które pozawala podnieść się po upadku. Brian jest doskonałym pilotem, który lądował awaryjnie i myślał, że to już koniec… ale, jak już się przekonaliśmy, w przypadku TYCH ludzi nie ma końca, a przynajmniej „koniec” nie ma z nimi łatwo. On również wzbił się w kosmos, dokonał tego w iście mistrzowskim stylu, a jego żona zaprzęgła cały świat do modlitwy za szczęśliwy lot i… lądowanie. Udało się!   


Lecz to tylko garstka „szaleńców”, awanturników, nie sposób ich tutaj wszystkich wymienić. Jednak jeśli sięgniecie po tę książkę gwarantuję, że nie pożałujecie i znajdziecie w niej natchnienie, wzruszenie, pasję, ogromną determinację i wielkie poświęcenie. WARTO.
Jedyną, malutką sprawą, która wybiła mnie z rytmu zachwytu jest zdanie, które mówi o rzekomym „antyrosyjskim” nastawieniu Ameryki. No moja droga, Ty chyba nie wiesz, co to Rosja, bo jeśli byś wiedziała, to byś takich głupot nie pisała. KGB to nie Troskliwe Misie. Lecz to tylko jedno zdanie, a właściwe słowo i nie gasi mego ZACHWYTU nad tym, co tu przeczytałam. Jestem pod ogromnym. OGROMNYM wrażeniem. Wyrazy uznania dla tych, którzy mają odwagę i siłę spełniać marzenia i walczyć z bezwzględnym losem.

* Chcecie polecieć w kosmos? No to wsiadać na statek zwany książką i lecimy! 

BRAVO!
CZYTAJCIE!
Coś pięknego! Emocje nadal we mnie siedzą.

8/10


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



poniedziałek, 6 lipca 2020

#recenzjePi "George i niezniszczalny KOD" Lucy i Stephen Hawking


Bardzo się cieszę, że w moje łapki trafiła już czwarta odsłona kosmicznych przygód Georga i Annie. Lubię tę serię, a nawet więcej, niż lubię – cenię. Lecz to nie oznacza, że nie widzę jej minusów, ale o tym za chwilę.
„George i niezniszczalny KOD”, to wyjątkowo ciekawa książka, zresztą podobnie jak jej poprzedniczki. Spełnia swoje zadanie wręcz doskonale. Tym bardziej zachęcam do poznania tej serii, ponieważ może ona popchnąć dziecko w kierunku przedmiotów ścisłych: matematyki, fizyki, chemii, biologii a nawet geografii – moim skromny zdaniem, to oznacza, że może popchnąć dziecko w dobrym kierunku, w kierunku lepszej przyszłości, bo właśnie w tych dziedzinach upatruję powodzenie w życiu. Matematyka, to język uniwersalny, i chociaż zabraknie nam alfabetu, to liczby zawsze będą nas otaczać (Ile masz paluszków u dłoni? Ile warzysz? Ile jabłek zjadłeś? Ile kroków przeszedłeś?). Piękna sprawa!


Jak zawsze ogromnym plusem są ilustracje, bo Garry Parsons przyzwyczaił nas do swoje przyjemnej kreski i buzie bohaterów są miło rozpoznawalne. Oczywiście Wydawnictwo Zysk i S-ka spisało się, jak zawsze, na medal. Piękna oprawa, wszystko dopracowane i zapięta „na ostatni guzik”. Dzięki temu naprawdę możemy przenieść się w kosmos. I właśnie! Mamy również piękne fotografie, ciekawe zdjęcia i moc przydatnych informacji.


W tej części dostajemy garść wiadomości o komputerach, o tym, co one zmieniły w naszym życiu i jakby to było bez nich. Ale to nie wszystko dobro, bo jest jeszcze mój ukochany Enceladus, moim zdaniem najciekawszy obiekt w naszym Układzie Słonecznym (poza Ziemią - oczywiście). To jeden z księżyców Saturna, a jego największym urokiem jest fakt, iż posiada wodę, która w postaci ogromnych, przeogromnych fontann, wodnych wulkanów, wytryskuje z jego wnętrza. Cieszę się, że autorzy postanowili przyjrzeć się bliżej temu niezwykłemu zjawisku i wytłumaczyć co nieco dzieciom.


Lecz są też minusy… niestety. Znów jestem rozczarowana (choć to zbyt słabe słowo). Kto złamał Enigmę? No dobrze, jest zaznaczone JEDNYM ZDANIEM, a właściwie TRZEMA SŁOWAMI „najpierw w Polsce”, że POLACY!!! Lecz to jakby nieco mało, bo zaraz potem autorzy piszę o Anglikach i wspaniałym Alanie Turingu! Niestety moi kochani, bez Polaków Turinga by prawdopodobnie nie było. ENIGMĘ ZŁAMALI POLACY! Może wreszcie przestaniemy pisać historię po swojemu?!
Innym minusem (ale już nie tak ogromnym) jest fakt, iż sama akcja może się nieco dziecku nużyć. Zdecydowanie książkę powinien czytać malcowi rodzic i wtedy i duży i mały skorzysta. Tutaj naprawdę można się wiele nauczyć, ale trzeba chcieć, mieć dla dziecka czas i to chyba tyle.


Ogólnie oczywiście POLECAM tę książkę, jak i każdą z tej serii. To świetna rzecz, mądra i przydatna, a poza tym inspirująca. To też nie tylko świetna, ale i piękna rzecz – bo seria prezentuje się obłędnie na półce. Cacko!

PS Recenzje pozostałych książek z serii dostępne na BLOGU.


7/10
Bardzo dobra! Warto!


tom IV
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



sobota, 4 lipca 2020

#recenzjePi "BAD GUYS Ekipa Złych: FUTRZAK KONTRATAKUJE" odc.3 Aaron Blabey


I tak oto doczłapałam do ODCINAK 3, czyli ostatniego, który ukazał się w Polsce, ale nie ostatniego w ogóle, bo na końcu tegoż mamy wstęp do 4… ale, ale: jak było? Tak jak w poprzednich jest to humor skierowany do dziecka, dorosły raczej nie będzie się dobrze bawił – ale to do dzieci ma trafiać, więc spełnia swe zadanie.
Aaron Blabey miał bardzo dobry pomysł i znów żałuję, że go lepiej nie rozwiną, lecz nie mam mu tego aż tak bardzo za złe, bo postawił na to, co się sprawdza i sprzedaje. Komiks ten, a raczej cała ta seria, jest z założenia prosta z nieskomplikowaną fabułą, bazującą na schematach. Oczywiście ja wlałabym dostać COŚ więcej, ale dzieci nie mają takich oczekiwań. Dzieci chcą się pobawić razem z Ekipą Złych w ich charakterystycznym stylu i z wręcz łopatologicznym humorem – i właśnie to tutaj znajdą.


Autor wprowadził nowe postaci i zgaduję, że będzie to robił przy każdym ODCINKU. Mamy wreszcie prawdziwego (futrzastego) złola i tajemniczego NINJĘ. To wszystko może się podobać i podoba się MAŁYM czytelnikom… mnie już niekoniecznie. Szkoda, że dialogi są nadal w tym samym klimacie, bo zaczyna to być… hmmm… drętwe i trochę męczące – ale podkreślam, że dla mnie. Dzieciaki nadal będą mieć zabawę i frajdę z poznawania przygód Ekipy Złych.
Moim ulubionym bohaterem jest zdecydowanie Pan Pirania, chociaż lubię też Pana Węża. Obaj tworzą ciekawe zestawienie i ja to kupuję. Trochę mnie męczy Pan Wilk, lecz on chyba ma być męczący, a Pan Rekin jest dość schematyczny, zaś NÓŻKA… cóż, nie przepadam za ptasznikami, ale on ma wdzięk i talent. Ogólnie, to fajna gromada, i chociaż nie cierpię słowa „fajny”, to ono najlepiej określa ten komiks. Zamyka w sobie jego powierzchowność, naiwność i powszechność.


Kreska, jak poprzednio, bez zmian – na plus. Sama akcja, jak już wspomniałam, szkoda że nie ma „przytupu” i powiela znane schematy, ale sprawdza się, więc może nie powinna narzekać. Dla dzieci jest to dobra propozycja, podkreślam DOBRA – NIE WYBITNA! To nie ma drugiego dna, ale ma ważne przesłanie: Nie oceniaj po wyglądzie! I to mi się bardzo podoba. Uważam, że to istotna myśl i świetnie, jeśli dzieci się tego, przy okazji czytania przygód Ekipy Złych – nauczą.

6/10

Dobre dla dzieci. Nie jest to cudo. Prosty komiks. Bezpośredni humor.


ODCINEK 3
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



piątek, 3 lipca 2020

#recenzjePi "BAD GUYS Ekipa Złych: MISJA KOŁO PIÓRA" odc.2 Aaron Blabey


Oto za mną ODCINEK 2 komiksu „BAD GUYS Ekipa Złych”. Nadal uważam, że to dobry komiks, ale nie wybitny i skierowany wyłącznie do dziecka i to dziecka, które nie jest wychowywane w klimacie „Ą, Ę”… mam nadzieję, że rozumiecie.
Humor tu zawarty jest bezpośredni i gra na startych kliszach, ale to takie miało być. Rozumiem, że niektórzy mogą uznać to za „denne” dziełko i nie mam z tym problemu, bo ono takie jest, ale takie być miało, bo to ma tylko bawić i zapewnić chwilową rozrywkę dzieciakowi. To nie wzniosła literatura i takiej nie udaje, nie porusza kwestii ideologicznych, nie wciska swojego systemu wartości, nie działa „podprogowo” i nie manipuluje – a to jest już naprawdę ogromnym osiągnięciem w świetle dzisiejszego rynku książek „dla dzieci”.


Jasna sprawa, nie będę tutaj kłaść się Rejtanem, bo nie ma za co „umierać”. To lekki komiks, z prostymi zdaniami i garścią powtórzeń. Sama akcja także się powtarza, zmienia się tylko obiekt „ratowany” prze Ekipę Złych (a raczej TYCH DOBRYCH) i tu miałam zawód. Szkoda, że autor nie pokusił się na ciekawsze rozwinięcie fabularne, ale chyba uznał, że skoro jedyna się sprzedała i tym samym podobała, to po co poprawiać coś, co odniosło sukces. Lecz szkoda… szkoda…
Kreska jest zdecydowanie na plus i sami bohaterowie oczywiście także. W tym odcinku dochodzi kolejny: PAJĄK. Jak zostanie przyjęty i co potrafi? Przekonajcie się sami. Tym razem nasi „Źli” ratują kurczęta z okrutnej Fermy… i chyba zadrą z kimś naprawdę złym GRRRR.


Kończąc podkreślę wyraźnie, że to nie dzieło sztuki, nie wzniosłość nad wzniosłościami, to prosty komiks bazujący na prostych schematach, ale bawiący dzieci. Nie będzie to opowieść, o której dzieciaki nigdy nie zapomną, ale to tania rzecz i myślę, że da trochę radości jeśli nie będziecie na to patrzeć zbyt krytycznie. Uważam, że to świetny pomysł na rozpalenie w dziecku miłości do książek – zwłaszcza w dziecku, które do tej pory książek nie znosiło i siedziało wyłącznie przed telewizorem.

6/10

Ma wady, nie jest wybitny, ale bawi dzieci (nie dorosłych).


ODCINEK 2
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



czwartek, 2 lipca 2020

#recenzjePi "BAD GUYS Ekipa Złych" odc.1 Aaron Blabey


Komiks to chyba idealna forma dla dzieci, które jeszcze nie pokochały pełnokrwistych książek, a rodzicowi zależy, by tak się stało. Lecz komiks także sam w sobie jest wartościowy i przedstawia rozmaite możliwości przed czytającymi (np. czytanie na role).
„BAD GUYS Ekipa Złych” właściwie od pierwszej strony mnie do siebie przekonali. To naprawdę „klawi” goście i warto się im bliżej przyjrzeć.
Pan Wilk – ten od przebierania się za babcię, Pan Wąż – od połykania kurczaków, Pan Pirania – od atakowania zespołowego i mówienia po hiszpańsku i wreszcie Pan Rekin – cóż… groźny facet. I właśnie! Zaraz o nich myślimy: CI ŹLI! A oni może wcale tacy nie chcą być?


Wilk za wszelką cenę chce stworzyć Ekipę tych DOBRYCH i to serio ZA WSZELĄ CENĘ. Jest bardzo zmotywowany i jakimś cudem udaje mu się także zmotywować resztę. Tak więc, cała oryginalna czwórka wsiada do wypasionego wozu i jedzie ratować świat… albo nie zaraz świat… wystarczy, że na początek uratują kotka, który nie może zejść z drzewa. Najzabawniejszy jest Rozdział KICI KICI, ale to już sami przeczytajcie i zobaczcie co z tego ratowania wyniknie.
Ekipa w tym ODCINKU 1 będzie jeszcze pomagać psom i będzie to pomoc z wielkim poświęceniem.
Cóż… „BAD GUYS Ekipa Złych” łamie stereotypy. Pokazuje, że nie należy oceniać po wyglądzie, że powinno się najpierw poznać. Oczywiście, mimo wszystko, nie namawiam do rozmów z rekinami, wężami, piraniami i wilkami – w naturze mogłoby to źle się skończyć – lecz to świetna metafora, a dziecko przy okazji ma szansę się pośmiać.


I przechodzę tym samym do poczucia humoru, którego tu nie brakuje. Jest to jednak humor prosty (co nie znaczy, że zły) idealny dla dziecka, lecz pewnie nie rozbawi dorosłego. Dzieci jednak lubią bezpośredniość i jestem pewna, że to docenią. Aaron Blabey stworzył ciekawą opowieść i wpadł na świetny pomysł na bohaterów. Warta uwagi jest też kreska, która zachęca od okładki. Nie jest wymyślna, finezyjna, jest raczej podstawowa i prosta, ale właśnie dlatego ma urok. To czarno-białe rysunki, które wpadają w oko, a sam komiks jest wydane w takim gazetowym stylu, lecz to nie jest zarzut. Dzięki temu cena jest przystępna, a i to pasuje do całości.
Podsumowując, nie jest to nic wybitnego, ale warto na to wydać te parę groszy i zobaczyć reakcję dzieciaka. Jeśli będzie się śmiał, to to najlepiej zainwestowana kasa.

6/10

Dobre, z ciekawymi bohaterami i atrakcyjną kreską.


ODCINEK 1
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



środa, 1 lipca 2020

#recenzjePi "Wspaniała mądrość mrówek" Philip Bunting


To moje drugie spotkanie z książką dla dzieci Philipa Buntinga po „Jak się tu znaleźliśmy?”, która umiarkowanie mi się podobała. „Wspaniała mądrość mrówek” podobała mi się bardziej i uważam, że to dobra książka, która stara się małym czytelnikom pokazać dobre wzorce. Tym razem ów „dobrych wzorców” szukamy w świecie przyrody.


Mrówki, jak każdy wie, są pracowitymi stworzeniami i jest ich naprawdę wiele. Ich kluczem do sukcesu jest współpraca… i tak oto już mamy co naśladować i wdrażać we własne życie, a to dopiero początek.


Philip Bunting nie jest przyrodnikiem i to czuć, ale nie o to chodzi w tej książce, aby była naukowa, ale aby była pożyteczna i troszkę też zabawna. Ja to doceniam, choć nie jestem zachwycona. Dużym problemem u mnie są ilustracje, które kompletnie do mnie nie trafiają i mam wrażenie, że każdy byłby w stanie to narysować… chyba, że o to chodzi, by dzieci potem mogły kopiować mrówki z książki na własne kartki.


Najbardziej w tej publikacji podoba mi się to, jak autor kończy i wiem, że miała tak samo w przypadku „Jak się tu znaleźliśmy?”. Philip potrafi stawiać kropki i wydobywać puentę ze swoich książeczek. Wszystko jest tu jasne i przejrzyste, a dziecko nie musi się domyślać i samo cieszy się z odkrytych wartości. To miła opowieść, z niewielką ilością tekstu, w przyjemnym formacie i wielkimi ilustracjami. Jest bardzo ładnie wydana i spokojnie może stanąć na półce waszego dziecka.

6/10

Dobra, z morałem i o stworzeniach, które spotykamy na co dzień.


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π