No to lecimy! I to nie byle gdzie, bo
prosto do gwiazd.
Ależ mnie ta książka zaskoczyła. Nadal
jestem w szoku i nie mogę się otrząsnąć po emocjach, jakich mi ów opowieść dostarczyła.
Co za wspaniały styl, co za energia, pasja i mądre szaleństwo wyskakuje z
kartek „JAK ZROBIĆ STATEK KOSMICZNY”. Nie chce mi się wierzyć, że czytałam o
prawdziwych ludziach. Niesamowite!
Julian Guthrie wykonała ogromną pracę,
przyłożyła się i w konsekwencji my, czytelnicy, dostajemy coś wyjątkowego. Perełkę,
która sprawia, że serce zaczyna mocniej bić. Jestem pod wrażeniem stylu autorki,
bo jest on świetny. Przecierałam oczy ze zdumienia, że ktoś mógł napisać książkę
o budowaniu statku kosmicznego, skręcaniu śrubek i dopasowywaniu materiałów
tak, ze wprost nie da się odłożyć tej książki na półkę. Pragnie się ją poznać
do końca, bo czytając miałam wrażenia – co ja plotę – wręcz byłam tam, w tym
statku, przeżywałam wzloty i upadki, trudności i radości razem z tą grupą
cudownych „szaleńców”. Mało tego! Ja się prawdziwie wzruszałam i niejedna łezka
spadła na zadrukowany papier, który ożywił także i moje marzenia. Przypomniałam
sobie, jak od zawsze patrzyłam w gwiazdy, jakie miała pragnienia i nawet
zrobiło mi się trochę szkoda, tak… poczułam smutek, że nie miałam na tyle
odwagi, by także spróbować rzeczy wielkich… ale, ale.
mały Peter Diamondis i jego model atomu
Tutaj mamy do czynienia z różnymi bohaterami.
Mam swoich ulubieńców i na początek wspomnę o postaci przewodniej, czyli
Peterze Diamondisie. Nigdy, ale to nigdy nie spotkałam takiego człowieka,
myślę, że oni rodzą się bardzo, ale to bardzo rzadko. Jaki on jest? Odważny –
oczywiście. Utalentowany – piekielnie. Uparty – obsesyjnie. Wytrwały –
heroicznie. Skoncentrowany – wybitnie. To postać nietuzinkowa, która stałą się
moją inspiracją, wręcz autorytetem w dziedzinie „spełniania marzeń”. Od dziecka
wiedział, czego chce – jakże ja mu tego zazdroszczę. Nie dał się pokonać
światu, nie dał sobie wmówić, że nie warto, że to nie ma sensu. Skończył
równolegle dwa kierunki na najlepszych uczelniach w Stanach. Wykonał morderczą
pracę i zwyciężył. A mógł powiedzieć: dość! To facet po medycynie na
Harvardzie, a nie leczy, tylko buduje statki kosmiczne. To wizjoner,
czarodziej, człowiek legenda.
Kolejnym mym ulubieńcem jest Mike
Melvill, pilot, genialny samouk, który nie skończył szkoły średniej a został
pierwszym astronautom w prywatnym przemyśle kosmicznym. Dopiero w wieku 30 lat
zdobył licencję pilota – i jest skromny. W kosmos poleciał po sześćdziesiątce –
ładnie… co nie? Uwielbiam go!
Kto następny? Erik Lindbergh… tak, tak,
to wnuk słynnego Charlesa Lindbergha, ale nie pozwolił, by określiła go
wyłącznie sława dziadka. Sam zbudował swoją historię. W młodym wieku zachorował
na reumatoidalne zapalenie stawów, był młodym starcem i myślał, że to koniec…
ale to nie był koniec. Przeszczepiono mu kolana, po czym dokonał tego samego,
co jego dziadek, tylko że w krótszym czasie. Czyż to nie dowód, że w życiu
wszystko jest możliwe? A przynajmniej, że słowo „niemożliwe” należy używać z
wielką ostrożnością?
I na koniec jeszcze jeden „mój bohater”
Brian Binnie, a właściwie on i jego żona. To piękne świadectwo miłości,
wytrwałość i siły – takiej, które pozawala podnieść się po upadku. Brian jest
doskonałym pilotem, który lądował awaryjnie i myślał, że to już koniec… ale,
jak już się przekonaliśmy, w przypadku TYCH ludzi nie ma końca, a przynajmniej „koniec”
nie ma z nimi łatwo. On również wzbił się w kosmos, dokonał tego w iście
mistrzowskim stylu, a jego żona zaprzęgła cały świat do modlitwy za szczęśliwy
lot i… lądowanie. Udało się!
Lecz to tylko garstka „szaleńców”,
awanturników, nie sposób ich tutaj wszystkich wymienić. Jednak jeśli sięgniecie
po tę książkę gwarantuję, że nie pożałujecie i znajdziecie w niej natchnienie,
wzruszenie, pasję, ogromną determinację i wielkie poświęcenie. WARTO.
Jedyną, malutką sprawą, która wybiła
mnie z rytmu zachwytu jest zdanie, które mówi o rzekomym „antyrosyjskim” nastawieniu
Ameryki. No moja droga, Ty chyba nie wiesz, co to Rosja, bo jeśli byś wiedziała,
to byś takich głupot nie pisała. KGB to nie Troskliwe Misie. Lecz to tylko
jedno zdanie, a właściwe słowo i nie gasi mego ZACHWYTU nad tym, co tu
przeczytałam. Jestem pod ogromnym. OGROMNYM wrażeniem. Wyrazy uznania dla tych,
którzy mają odwagę i siłę spełniać marzenia i walczyć z bezwzględnym losem.
* Chcecie polecieć w kosmos? No to wsiadać na statek zwany książką i lecimy!
BRAVO!
CZYTAJCIE!
Coś pięknego! Emocje nadal we mnie
siedzą.
8/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π