Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 listopada 2019

#recenzjePi "Zaginiony stradivarius" John Meade Falkner

Skrzypce ze zdjęcia należały do mojego wspaniałego dziadka...
teraz są moje.

Jakże ja się cieszę, że odkryłam tę historię, że przeczytałam „Zaginionego stradivariusa” pióra Johna M. Falknera. To była prawdziwa, dzika przyjemność i jestem pewna, że zachwyci nie tylko fanów grozy, ale w ogóle wszystkich kochających świetnie skonstruowane i napisane opowieści.


Pierwsze, o czym muszę wspomnieć, to żal, że Falkner tak niewiele książek po sobie pozostawił i że tak niewiele się o nim mówi. To ogromny błąd, bo „Zaginiony stradivarius” dobitnie podkreśla wielki pisarski talent autora, jego niezwykłą zdolność do trzymania czytelnika za gardło pomimo, że fabuła wcale nie pędzi na łeb, na szyję.
Ja nie mogłam się oderwać od tej lektury i całkowicie wierzyłam w stworzonych tu bohaterów, w ich reakcje, obawy, targające nimi rozterki. Falkner posłużył się narracją pierwszoosobową, mamy do czynienia z długim listem ciotki do bratanka i słowem wyjaśnienia przyjaciela rodziny Maltraves - Pana Gaskella. Ten zabieg jeszcze bardziej zbliżył nas do tej historii, czytelnik dzięki temu nawiązał głębszą relację z opisywanymi wydarzeniami. Wtopiłam się w każde zdanie i każde rozumiałam, nie było tu niczego za dużo, niczego też nie brakowało.


Styl autora mnie porwał i zabrał w otchłań szaleństwa Johna Maltraversa, w jego opętanie muzyką i czającym się za jego plecami cieniem martwego rozpustnika. Czymś zupełnie rewelacyjnym i zdaje się nowatorskim jak na rok 1895 było uczynienie skrzypiec pełnoprawnym bohaterem, one wręcz oddychają, krwawią, mamią i niszczą na kartach tej książki. Są czającym się wiecznie niebezpieczeństwem, tajemnicą, która wymyka się wszelkim zasadom rządzącym światem, który znamy. Z jednej strony są zagadką, czymś nieuchwytnym i nadnaturalnym, a z drugiej można je dotknąć, są fizycznym przedmiotem, który zajmuje określone miejsce w rzeczywistości.


Można by pomyśleć, że w tej historii chodzi głównie o opętanie, ale mam wrażenie, że autor powiedział o wiele więcej. Wykorzystał grozę, nawiedzone skrzypce, do zobrazowania moralnego upadku, obsesji, która powoli acz systematycznie człowieka niszczy, widzimy tu wyrzeczenie się wartości, odejście od rodziny, odsunięcie się od tego, co dobre na rzecz rozrywki, zabawy. Elementem magnetycznym i jednocześnie łączącym fabułę jest oczywiście muzyka. Muzyka, która ma ogromny wpływ na życie bohaterów, która każe tańczyć pod swoje dyktando.
Ciekawym zabiegiem jest nazwanie głównego bohatera swoim imieniem. Nie wiem czy to było celowe, czy przypadkowe (choć trudno uwierzyć w taki przypadek). Autor, podobnie jak stworzona przez niego postać, kochał muzykę, sztukę, kulturę – był wrażliwy i tę wrażliwość przekazał i nam.


Dla mnie jest to prawdziwy majstersztyk, świetnie domknięta kompozycja, która jest niemalże doskonałym zapisem dźwięków, w pełni wybrzmieć może jedynie na idealnym instrumencie. Instrumencie, którym staje się czytelnik.


9/10 klasyczna, piękna, mądra groza WARTO


seria Misterium Grozy
Wydawnictwo IX


 π 



piątek, 29 listopada 2019

#recenzjePi "Mała księga ZŁEGO NASTROJU" Lotta Sonninen


Któż z nas nie wie, co to zły dzień? Strzelam, że każdy takowego doświadczył, więc na fali tegoż doświadczenia Lotta Sonninen stworzyła, wraz z ilustratorką Piia Aho „Małą księgę ZŁEGO NASTROJU”. Cóż to w ogóle jest? Bo nie jest to powieść, opowiadanie ni zbiór opowiadań – to raczej zeszyt bardzo wkurzonego człowieka.
Z tyłu dowiadujemy się, że jest to „Zniszcz ten dziennik”, tyle że dla dorosłych. Jak to wyszło? A no wyszło całkiem ciekawie i właśnie jako formę ciekawostki, może interesujący i dowcipny pomysł na prezent – należy to traktować.
Książeczka została podzielona na różne sekcje, typu : „Moje pretensje do innych”, „Wytknij światu wady”, „Znajdź winnych” i takie tam inne żale do życia. Można do tego „tworu” podejść z przymrużeniem oka, z dowcipem i uśmiechem, ale można też terapeutycznie, co chyba było celem autorki. Ja zatrzymam się na „przymrużeniu oka”, bo jednak taka forma „terapii” do mnie nie przemawia.


Watro zaznaczyć, że ów „cudo” zostało bardzo ładnie wydane, toteż jak wspomniałam, świetnie nada się na prezent (zwłaszcza jeśli macie wśród znajomych kogoś z wiecznymi pretensjami).
Ogólnie pomysł bardzo mi się podoba, myślę, że niejeden sięgnie po taką formę „rozrywki”. Jest jednak jedno „ale” – na str. 102 narysowano laleczkę voodoo – niestety, ja nie uważam tego za dobry pomysł i za odpowiednią formę "odreagowania sobie na kimś". Jakoś tak nie podoba mi się to – reszta jest okej.
Nie będę oceniać tej książki w skali od 1 do 10, bo i nie jest to literatura w sensie, w którym ja literaturę pojmuję.


PODSUMOWUJĄC:
- ładne wydanie;
- ciekawy pomysł;
- dobra propozycja dla choleryków i na prezent dla nich;
- voodoo odpada.


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



środa, 27 listopada 2019

#recenzjePi "Portret" Pierre Assouline


„Portret” autorstwa Pierre Assouline jest książką tajemniczą, subtelną, pełną wdzięku, koloru, historii oraz kobiecej elegancji w najlepszym wydaniu. Pisarz postanowił oddać głos malarskiemu arcydziełu pędzla Ingres’a, który przedstawia baronową Betty de Rothschild i to właśnie ona staje się narratorką tej opowieści.



Rozpoczynamy tę podróż w chwili śmierci baronowej, której dusza jednoczy się z obrazem i odtąd stajemy się, tak jak ona, obserwatorami świata z perspektywy portretu. Jednak Betty nie opisuje nam tylko i wyłącznie tego, co widzi „teraz”, ale i wspomina to, co widziała, gdy żyła „jako człowiek”. Dzięki temu poznajemy historię rodu Rothschildów ze szczegółami, towarzyszymy im w chwilach radości, sukcesów, ale i ogromnego cierpienia, strachu, wojny. Wszystko to tworzy ciekawą, a co ważniejsze prawdziwą opowieść, która została napisana w świetnym stylu.


Pierre Assouline dysponuje charakterystycznym, wyszukanym stylem, a czytelnik może wynotować sobie najlepsze cytaty, które dają do myślenia i pozostają z odbiorcą na długo… może na zawsze? Nie jest to oczywiście obiektywna relacja, bo i być nie może taka, skoro głos dostała Betty de Rothschild. To głęboko emocjonalna historia, przesycona znakomitymi nazwiskami. Będzie tu Chopin, będą Czartoryscy, będzie Potocki (to tak z naszego podwórka).
Mnie ta książka bardzo się podobała i polecam ją każdemu kto lubi nie tylko historię, ale i malarstwo… a także tym, którzy chcą nieco więcej dowiedzieć się o wyjątkowo majętnym rodzie Rothschildów.


Autor miał cudowny pomysł, wplótł w swoją książkę nutkę magii, niesamowitości, co niewątpliwie zachęciło do czytania i sprawiło, że lektura ta ma posmak czarów na jawie. Bo kto oprze się gadającym obrazom? I to jeszcze takim atrakcyjnym?


7/10 POLECAM oczywiście



Oficyna wydawnicza Noir sur Blanc


 π 




niedziela, 24 listopada 2019

#recenzjePi "OPOWIEŚCI WIGILIJNE Kolęda prozą" [tom I] Charles Dickens

ilustracja na okładce John Leech

Dokładnie za miesiąc będziemy siadać do wigilijnej kolacji i wspólnie z rodziną świętować Boże Narodzenie. Będą życzenia, będą rozmowy, będą uściski i będą prezenty… a jaki jest najlepszy prezent dla książkoholika? Oczywiście wszyscy wiemy!
Ja już postanowiłam świątecznie się nastroić i powróciłam do mojej ukochanej „Opowieści wigilijnej”, a tak naprawdę „Kolędy prozą, czyli bożonarodzeniowej opowieści o duchach”, oraz poznałam inną, również wspaniałą historię mistrza Dickensa „Nawiedzony, czyli pakt z duchem”. Obie te perełki znajdziecie w niezwykle pięknie wydanej przez Wydawnictwo Zysk i S-ka książce : „Opowieści wigilijne. Kolęda prozą” (tom I).
Książka ta została opatrzona doskonałymi, oryginalnymi ilustracjami, które wprost olśniewają czytelnicze oko i zabierają do świata wyobraźni. Jestem oczarowana i świetnie się bawiłam przy tej lekturze. Wróciłam do czasów mojego dzieciństwa, ale też i poznałam nową dla mnie opowieść, która także skradła mi serce. Więc może teraz trochę o każdej z nich.

ilustrował John Leech

„Kolęda prozą, czyli bożonarodzeniowa opowieść o duchach”, która polskiemu czytelnikowi jest lepiej znana pod tytułem „Opowieść wigilijna”, to historia znana, kochana i sądzę, że nikomu nie trzeba jej przedstawiać. Kto nie zna Scrooge’a i jego gości? Nie ma takich? I dobrze! Uwielbiam ten tekst, każde zdanie jest niezwykłe i tworzy niepowtarzalny, dickensowski klimat. Za każdym razem rozpływam się nad losami bohaterów i uważam, że warto „Kolędę prozą” przeczytać w życiu parę razy. Mądra, wzruszająca, zawsze aktualna. Po prosu to nie mogło być lepsze!
Przejdźmy teraz do drugiej opowieści, tej mniej znanej czytelnikom.


ilustrował John Tenniel

„Nawiedzony, czyli pakt z duchem” ma w sobie podobną, jeśli nie tę samą wrażliwość, co „Kolęda prozą”, ale jest nieco bardziej kameralna… a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Powodem tego może być fakt, że mamy tu do czynienia z jednym duchem, a nie z wieloma. Główny bohater, pan Redlaw jest dość zamożnym chemikiem, którego dręczą złe wspomnienia. Niczego nie pragnie bardziej, niż zapomnieć o cierpieniu i koszmarach z przeszłości. I proszę! Jak na zawołanie pojawia się duch, który wygląda jak on, tylko że w mroczniejszym wydaniu, jest raczej jego cieniem i proponuje mu pakt – godzi się, że zabierze od niego wszelkie złe wspomnienia, lecz on, gdziekolwiek się pojawi, to samo będzie czynił napotkanym ludziom. Jednym słowem: BŁOGOSŁAWIEŃSTWO. Wszyscy zapomną o cierpieniach… lecz czy faktycznie to będzie takie „błogosławieństwo”? Czy pozbycie się złych wspomnień, nie pozbawi nas i tych dobrych? Przeczytajcie, i dowiedzcie się jak potoczyły się losy starego chemika.    


POLECAM ogromnie 10/10


tom I
seria Opowieści wigilijne
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



piątek, 22 listopada 2019

#recenzjePi "GPS mózgu" Unni Eikeseth


To zaskakujące ile ta książka dała mi wzruszeń… i tak, dobrze czytacie – wzruszeń. Na czym te „wzruszenia” polegały? Cóż, dotknęła mnie zarówno sfera naukowa (co w przypadku tego tytułu powinno być oczywiste) jak i również sfera prywatna, droga Moserów do Nobla, ciężka praca i upór. Unni Eikeseth udało się napisać książkę, która choć mówi o nauce, o mózgu i jego możliwościach, o historii odkrycia, które jest tak ważne dla wszystkich ludzi (choroba Alzheimera), to robi to w sposób niezwykle subtelny i jednocześnie rzetelny.
„GPS mózgu” jest bardzo dobrym reportażem, w którym nie brak elementów z życia prywatnego pary naukowców. Autorka przyłożyła się do tej książki i czuć, że poświęciła jej swoje serce. Nie potraktowała tematu w sposób banalny, dotarła do wielu ludzi, których zapał, dobre słowo, wsparcie, pomoc – złożyły się na ostateczny sukces Moserów. Mam wrażenie, że tutaj nikogo nie mogło zabraknąć, a to znaczy wiele w przypadku tego gatunku.


Najbardziej poruszyła mnie chwila, w której opisana została sytuacja otrzymania Nagrody Nobla, tego, jak Edvard i May-Britt Moser dowiedzieli się ukoronowaniu ich ciężej pracy.
Nie jestem naukowcem, ale ta tematyka żywo mnie interesuje. Lektura „GPS mózgu” dostarczyła mi więcej informacji, niż oczekiwałam i może nie będzie to profesjonalne, ale tym razem najbardziej urzekła mnie historia prywatna, codzienne zmagania Moserów, ich charaktery, współpraca i przyjaźń, która przerwała wszystko, nawet rozstanie.

Nie pytajcie mnie, dlaczego na mapie jest Litwa...
tak mnie poprowadził mój wewnętrzny GPS - czyli zgubiłam się.

Warto sięgnąć po tę książkę, oczywiście nie tylko ze względu na głównych bohaterów, ale i na to, czym się zajmowali i co odkryli… ponieważ mamy w głowie prawdziwą bazę map, do których odwołujemy się w każdej sekundzie naszego życia. Czyż to nie wspaniałe? Czyż nie jesteśmy piękni? Jesteśmy! I nigdy o tym pięknie nie zapominajmy. Piękni w swej wyjątkowości, ale i piękni jako całość, jako ludzie w ogóle.
Ach… no i nabrałam szacunku do szczurów…


7/10 bardzo dobra książka POLECAM 


seria #nauka 
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego


 π 



czwartek, 21 listopada 2019

#recenzjePi "Wyzwanie z innego świata" H.P. Lovecraft


Dzisiaj przychodzę do was z recenzją naprawdę niezwykłego zbioru opowiadań. Nazwisko autora jest marką samą w sobie. H.P. Lovecraft był mistrzem i stworzył wiele niezapomnianych dzieł, ale ta książka koncentruje się na tych mniej popularnych… ale równie świetnych utworach.
„Wyzwanie z innego świata” podzielono na „Opowiadania niesamowite”, gdzie znajdziemy teksty mające za zadanie budzić grozę, oraz „Utwory humorystyczne”, które (jak sama nazwa wskazuję) traktują o przedstawianej rzeczywistości z przymrużeniem oka.


Ja jestem ogromną fanką tych pierwszych, czyli „Opowiadań niesamowitych”. Pozwólcie, że opowiem wam nieco więcej o każdym z nich.
„Ekshumacja”, to budząca niepokój historia o człowieku, który wpadł w szpony szaleńca i sam oszalał. Jest to okrutna wizja, w której jeden z bohaterów bawi się w Boga, a drugi tej zabawy czuje nieodwracalne skutki. Dla mnie jednak jest to przede wszystkim opowieść o lęku przed śmiercią i cierpieniem. O wariackim biegu, w którym startujemy wszyscy, lecz niektórzy rozpaczliwie nie godzą się na jego ukończenie. Mimo to, wszystko ma swój kres…
„Pułapka” jest ciekawą wizją, która przypomina „Alicję w Krainie Czarów” tylko że w ciemnych barwach i bez bajkowych elementów. Autor przedstawił nam niezwykłą wariację na temat rządnych władzy ludzi, a posłużył się przy tym magicznym przedmiotem – lustrem. Czy ktoś ma ochotę przejść na drugą stronę? Czy naprawdę chcesz nieśmiertelności za wszelką cenę?  
„Drzewo na wzgórzu” jest jednym z moich ulubionych opowiadań zawartych w tym zbiorze. Oczarował mnie mroczny klimat i spowijająca opisane wydarzenia tajemnica. Jest to obraz piekła, które otwiera swoje wrota i mami dziwnością, okrucieństwem i wszechobecnym cieniem.
„Pradawny lud” może nie skradł mojego serca, ale doceniam go za wykorzystanie historii, za podróż w czasie i użycie tajemnic lasu, który skrywa przerażającą prawdę i okrutnych mieszkańców.
„Zielona łąka” zabiera nas w podróż w nieznany zakątek kosmosu, gdzie trudno odróżnić prawdę od fikcji, a bohater gubi się w plątaninie własnych myśli i obrazów, które podszeptuje mu podświadomość.
„Wyzwanie z innego świata”, tytułowe opowiadanie, nie jest moim ulubionym, ale jest najbardziej w stylu Lovecrafta. Mamy tutaj kosmiczną przygodę, a jak kosmiczna przygoda, to również i kosmici, którzy wydają się okrutnikami, obrzydliwymi robakami gigantami, ale przecież nikt nie może być okrutniejszy od człowieka.
„Zabicie potwora”, to zdecydowanie mój nr1. Świetne, krótkie, dosadne, mądre. Minimum słów, maksimum treści. Obiecuję, że będziecie nim zachwyceni. O czym jest? O kłamstwie, o budowaniu pokracznych mitów i taplaniu się w fałszywej sławie… oraz o zagładzie, gdyż na kłamstwach, głupocie i wierze we wszystko, tylko nie w to, co się ma przed oczami - nie można daleko zajechać.
„Skarby czarnoksięskiej bestii” mają w sobie ten urok baśni o rycerzach, którzy odważnie ruszają ku jamie potwora, a jest o co walczyć, bo potwór skrywa skarby, a i może piękną niewiastę? Jednak czy ów rycerz oprze się świecidełkom? Czy może zachowa się jak - człowiek…? Tak naprawdę, to historia o zgubnym wpływie bogactwa na życie śmiertelnika, który o śmierci zdaje się zapomniał. No cóż, skarby każdego przeżyją.
„Nocny ocean” jest kolejnym opowiadaniem, które skradło mi serce i to może nie samą opowieścią, opisanymi w nim wydarzeniami, ale tym, jak to zostało napisane. Mamy tutaj niesamowity klimat, groźne morze, fale, które porywają, księżyc, który oświetla upiory nocy i bohatera, który już nie wie, czy to sen, czy jawa.
„Aż wyschną głębie mórz” jest świetnym tekstem dla wszystkich, którzy lubią postapo i osobiście skojarzył mi się z „Drogą” Cormaca McCarthy’ego. Jest to smutna pieśń o ludzkiej rasie, o jej kruchości i maleńkości. I o tym, że byle podmuch wiatru może nas zniszczyć.
„Popioły”, podobnie jak „Ekshumacja” mówią o problemie Frankensteina, ale w nieco inny sposób. Tutaj jest mniej strasznie, a czytelnik może doczekać się wreszcie dobrego zakończenia… tzn. „prawie” dobrego.


Tak oto przechodzimy do omówienia „Utworów humorystycznych”, które zdecydowanie mniej mnie ujęły, ale które traktuję raczej jako ciekawostkę. Mimo to, również polecam zapoznanie się z nimi.
„Ginące kosmosy” przenoszą czytelnika w odległą galaktykę, wprost w ramiona „rozwiniętych” jednokomórkowców.
„Starcie, które zwieńczyło stulecie” opowiada o niecodziennej walce bokserskiej, a Lovecraft bohaterami uczynił swoich znajomych, tylko trochę pozmieniał im nazwiska. Ciekawa wariacja, dla będących w temacie na pewno wyśmienita rozrywka.
„Reminiscencya Doktora Samuela Johnsona” została utrzymana w dawnym stylu, mówi nam trochę o pewnym literackim zgromadzeniu i jego skutkach.
„Stary Bugs” jest przestrogą dla wszystkich lubiących zaglądać do kieliszka.
„Ibid” to w moim mniemaniu złośliwy, acz inteligentny (nie mogło być inaczej) tekst o błędach językowych (a właściwie błędzie jednym, głównie polegającym na niedouczeniu i braku zdolności logicznego myślenia).
„Słodka Ermengarde” to najlepszy w mojej opinii utwór humorystyczny, który jednocześnie kończy ten zbiór. Mamy tutaj bohaterkę, które tylko pozornie wydaje się głupiutka… i słodziutka. Trzeba jej przyznać, że umie liczyć, pomimo, że uparcie twierdzi iż lat ma 16, a nie 30.
Muszę także zaznaczyć, że w tych opowiadaniach (głównie „Opowiadaniach niesamowitych”) jakby nieodłącznym elementem, który je spaja, jest samotność. Nie bez przyczyny więc Lovecrafta nazywa się Samotnikiem z Providence.

* Te opowiadanie Lovecraft pisał wraz ze swoimi przyjaciółmi pisarzami, oto oni: Robert E. Howard, Abraham Merritt, Henry S. Whitehead, C.L. Moore, Frank Belknap Long, Robert H. Barlow, Duane W. Rimel, Winifred V. Jackson, C.M. Eddy Jr.

8/10 POLECAM  


seria : Misterium Grozy
Wydawnictwo IX   


 π 



wtorek, 19 listopada 2019

#recenzjePi "Moja rodzina i inne zwierzęta" Gerald Durrell


Nie mogłam trafić na lepszą książkę w te listopadowe, szare, chłodne dni. „Moja rodzina i inne zwierzęta" Geralda Durrella, to wspaniała, ciepła opowieść, którą napisało życie. Są to wspomnienia autora z czasu, gdy wraz z matką i rodzeństwem przeprowadził się, jako dziecko, na grecką wyspę Korfu. Cóż to była za przygoda, co za kolory, soczyste smaki i zapierające dech w piersi krajobrazy… ach, i oczywiście przyroda, zwierzęta! Jestem oczarowana i wręcz pękam z zachwytu nad talentem autora i jego nieprzeciętnym charakterem. 


Ta książka jest napisana cudownie. Tutaj każde zdanie przesycone zostało uczuciem, greckim słońcem, w którym Durrell pozwala wygrzewać się czytelnikowi. Opisy przyrody są spektakularne, poetyckie i ogromnie wzruszające a moim ukochanym rozdziałem, który rozłożył mnie dokumentnie (w sensie pozytywnym – oczywiście!), to rozdział 10 pod tytułem „Świetliste widowisko”. Musicie to przeczytać! Musicie!


Zakochałam się w Korfu, w całej rodzinie Durrellów (włączając zwierzęta, te małe i te duże). Co to za niezwykła trupa cyrkowa, co za przegląd charakterów, pasji, talentów i humoru! Właśnie! W tej książce znajdziecie moc humoru i to takiego, od którego buzia nie „uśmiecha się”, lecz ryczy ze śmiechu. Bajeczne doświadczenie, do którego każdego namawiam, zwłaszcza w ten, jak już wspomniałam, bury czas (choć listopad lubię bardzo, to potrzebuję witaminy D… więc chociaż w książce…).


Słońce, ciepłe morze, wyspa z marzeń, ludzie z sercem na dłoni, ekscentrycznie ale gościnnie. Z niecierpliwością wyglądam kolejnych tomów, ponieważ ten opisywany i wychwalany przeze mnie jest pierwszym z trzech. TRYLOGIA Z KORFU – jak to pięknie brzmi. Czekam na więcej! Więcej greckiego słońca! Więcej uśmiechu!  Więcej zadziwiającej przyrody! Zwierząt! Więcej miłości!
Gerald Durrell zrobił coś magicznego – sprawił, że psy, robaki, żółwie, sroki, mewy, delfiny, kwiaty zaczęły mówić. Czy to nie jest wystarczająco zachęcające?
Oficyna wydawnicza NOIR SUR BLANC sprawiła mi ogromną radość wznawiając to dzieło, a okładka z ilustracją autorstwa Triny Dalziel idealne oddaje klimat tej opowieści.

9/10 


tom I
cykl : Trylogia z Korfu
Oficyna wydawnicza Noir sur Blanc


 π 



sobota, 16 listopada 2019

#recenzjePi "Więcej upiornych opowieści po zmroku" Alvin Schwartz


Dla pierwszej części, mimo wszystko, byłam bardziej surowa… dlaczego? Ponieważ miałam inne w stosunku do niej oczekiwania. Nastawiałam się na mroczne opowiadania, które faktycznie będą straszyć, a dostałam instrukcję obsługi dla początkujących bajarzy. Lecz i tak mi się podobała. 


Więc jak jest z drugą częścią, która się zowie „Więcej upiornych opowieści po zmroku”? Otóż jest tak, jak z pierwszą, tylko bez rozczarowania. Wiedziałam, co tu znajdę i wiedziałam, że nie jest to literacko piękne dzieło, że są to legendy miejskie, które najlepiej słuchać przy ognisku, bądź o północy przy słabym blasku świecy. I to się sprawdza! I to działa! Przeprowadziłam udane doświadczenie!


„Więcej upiornych opowieści po zmroku”, to świetna książka dla nastolatków, ale o dziwo… nie tylko. Po dłuższym przebywaniu z jedynką i po zapoznaniu się z dwójką spokojnie mogę napisać, że w towarzystwie, po lampce wina, takie historie sprawdzają się wybornie i „umilają” czas. Jest wtedy raczej śmiesznie niż strasznie, ale kto nie lubi się śmieć? Głupie pytanie…


Z całą stanowczością podkreślam, że ogromną zaletą tej książeczki jest wydanie! Cudownie! Zaś ilustracje Stephena Gammella nie mogły być doskonalsze. To jest niezwykle miła/straszna – niech będzie STRASZNIE miła – dla oka rzecz.
Generalnie polecam. A komu? Tak jak pisałam, głównie nastolatkom, ale i starszym, bo ja już nastu lat nie mam, a bawiłam się smacznie.

6/10 dobra, spełnia swoje zadanie (zwłaszcza, gdy się to zadanie rozumie, a po kontakcie z jedynką rozumiałam je zupełnie)


* Do moich ulubionych opowieści, zawartych w tomie II, należą:
- „Upiorne błękitne światło” (gdyż przepadam za historiami gdzie głównym bohaterem jest statek widmo);
- „Pierścionki na jej palcach” (i jest ono naprawdę przerażające, zwłaszcza dla mnie… ale nie powiem dlaczego);
- „Bęben” (naprawdę dobre i jeszcze mądre… na swój straszny sposób… ale raczej nie opowiadajcie go dzieciom, by były grzeczne);
- „Łóżko przy oknie” (moje ulubione, jest genialne w swej prostocie i okropnie smutne… ale jakie mądre!)
- „Kot w torbie na zakupy” (bardzo dobre i bardzo zabawne).

* LINK do recenzji jedynki ("Upiornych opowieści po zmroku"): 
https://portretyswiata.blogspot.com/2019/08/recenzjepi-upiorne-opowiesci-po-zmroku.html


tom II
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 




czwartek, 14 listopada 2019

#recenzjePi "W domu robaka" George R.R. Martin


Może to wyda się dziwne, ale „W domu robaka” jest moim pierwszym spotkaniem ze słynnym Georgem R.R. Martinem… i jest całkiem udane. Ta krótka książka, właściwie jest to dłuższe opowiadanie (107s.), ma w sobie – jak to się mówi? - to coś. COŚ, co wkręca czytelnika, wciąga w mrok i niesie przesłanie. Z wyjątkiem dość (moim zdaniem) niecelnej diagnozy, która miała być wnikliwa, a jest sporym uogólnieniem kwestii religii, jest to naprawdę bardzo dobry kawał tekstu.   
Autor ma wyróżniający się styl, który nie pozwala na bycie obojętnym, nawet jeśli historia nie jest oszałamiająco spektakularną wizją, wielkim wydarzeniem, epicką plejadą charakterów – czytelnik ją czuje. „W domu robaka” niemal dotyka się ciemności, a na pewno się w tę ciemność wchodzi, by w sposób niespodziewany, dzięki pomocy, która płynie z zaskakujących „rąk” – ujrzeć światło.
Martin starał się nam powiedzieć, że głównym problemem świata jesteśmy my, a może ściślej kłamstwa, które sami tworzymy i w nie ślepo wierzymy (słowo „ślepo” jest tutaj słowem kluczem, bo otwiera drzwi do zrozumienia ów opowieści).


Bardzo lubię krótkie formy, bo jeśli krótka forma jest dobra, to znaczy, że jest świetna (i dokładnie tak to zdanie miało wyglądać, nie popełniłam tu żadnego błędu). W opowiadaniu autor jest zmuszony podać nam „mięso”, nie może się rozwlekać nad niepotrzebnymi sprawami, nad zbędnymi opisami, nad uniesieniami, które targają bohaterami, ale które w gruncie rzeczy nie wnoszą wiele do samej opowieści.
Martin przeniósł czytelnika do zgniłego, mrocznego świata, w którym prawda nie ma szans na zwycięstwo, a kłamstwo zdołało już niemalże zgasić słońce. Poznajemy różne stwory, krążymy wśród obrzydliwych robaków, boimy się ciemności, które spowijają tajemnicze, podziemne tunele, czujemy smród zgnilizny i walczymy… na początku o życie, o nic więcej, tylko o życie, potem walczymy o światło, choć nikły jego promień, by na końcu stoczyć walkę z samym sobą, ze swoimi lękami, ze swoją wizją świata, która niekoniecznie jest prawdziwa… a jak wiemy, najtrudniejsze bywa przyznanie się do błędu.


Co jeszcze? Może to, że książka została bardzo ładnie wydana. Jest w twardej oprawie, z wielkim, krwiożerczym robakiem gotowym pozbawić nas życia i klimatycznymi, zimnymi ilustracjami Johna Picacio.


6/10 naprawdę dobra chwila z opowieścią w stylu dark fantasy…


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π