Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 kwietnia 2020

#recenzjePi "Esio Trot" Roald Dahl


Jestem oczywiście zachwycona tą historyjką, choć wywołuje ona we mnie, że tak to ujmę, moralnie mieszane uczucia, to faktem niepodważalnym jest kunszt autora, jego umiejętność tworzenia zabawnych opowieści, które niby zwyczajne, opowiedziane są w magiczny, przyciągający sposób. Roald Dahl był mistrzem oryginalnego języka, miał wielki talent do konstruowania słownych łamigłówek i posiadał wyjątkowe, charakterystyczne i odważę się zauważyć, że niepowtarzalne poczucie humoru.
Esio Trot to przykład tego właśnie kunsztu, popis pomysłowości, językowej zabawy, którą pisarz ubrał w opowieść o miłości ślepej i może nawet nieco obsesyjnej - w moim mniemaniu (ale każda miłość taka trochę chyba jest). I tu właśnie pojawia się ten etyczny rozdźwięk, ponieważ główny bohater cóż... miłość zdobywa poprzez podstęp, żeby nie rzec, poprzez kłamstwo.... oszustwo... Owszem, koniec szczęśliwy, ale jednak nie chciałabym być oszukiwana przez mężczyznę, któremu postanowiłam powiedzieć sakramentalne "tak". Jednak nie chcę się czepiać, bo jak pisałam, ogromnie mi się podobało, choć nie wiem, czy jest to przykład opowieści, na której dzieci powinny się wzorować. Ale, ale... po dłuższym zastanowieniu... w miłości i na wojnie - wszystkie chwyty dozwolone? :) Sama nie wiem, ale wiem, że to świetnie napisana opowiastka. Bawiłam się przednio, a najlepszy był oczywiście Alfie. Czytałam w oryginale i tak czytać polecam. 

* i te ilustracje Quentin Blake - uwielbiam ich styl, klimat tak absurdalny, jak treść :) 
* ale możliwe... że to źle odczytałam, a Pani Silver o wszystkim wiedziała i tylko uśmiechała się pod nosem, co też ten jej zalotnik wyprawia, zamiast zaprosić ją na randkę zmniejsza i powiększa jej żółwia - a przecież można by prościej :) 
* ach i mała podpowiedź "Esio Trot" przeczytajcie od tyłu :D 

7/10 bardzo, bardzo dobre !!!



Wydawnictwo Penguin Books Limited 


 π 



piątek, 24 kwietnia 2020

#recenzjePi "Szpadel" Lize Spit


OHYDNA

Pod każdym względem paskudna książka, historia, bohaterowie...
"Ohydna", to słowo klucz, to cały charakter tej opowieści. Na dobrą sprawę nie musiałabym pisać nic więcej, ale skoro oznaczyłam ją jako "dobra" dając 6/10 gwiazdek, to się wytłumaczę.
Normalnie to ja tej książki nie trawię, i dałabym jej z przyjemnością 1/10, ale warsztat, sposób opowiadania, styl, mrok, okrucieństwo - to Lize Spit dopracowała tutaj do perfekcji.
Czytałam, że to książka o zemście... nie sądzę. Głównej bohaterce nie chodzi o zemstę, może trochę, ale głównie pragnie uleczenia, chce być normalna - lecz czy jest to możliwe?
Znajdziecie tutaj, posunięte do granic szaleństwa, zboczenie. Niemal na każdej stronie mamy do czynienia z przemocą, jeśli nie seksualną, to zdecydowanie psychiczną.
Ja tej książki nie polecam, nie mogę polecać, bo sama bym nie chciała jej przeczytać - ale już się stało. Doceniam warsztat, nie rozumiem okrucieństwa.
Bohaterowie tej powieści są źli, i to wszyscy, bez wyjątku. Nie ma ani jednej pozytywnej postaci - no może poza Tessje, ale to też grubsza sprawa.
Mogę tylko jeszcze raz napisać, że jest to ohydne. Rodzice, w tej książce, nie różnią się niczym od wrogów. Nie kochają, prowadzą wychów. Równie dobrze mogliby zamiast dzieci, chować w domu świnie.
Tutaj wszystko jest popiepr***e.
Tak... że... miłej lektury.

* "Szpadel" mogłabym porównać do "Mojej najdroższej" - jeśli szukacie takich opowieści.
* Jeśli chodzi zaś o tytułowy "Szpadel", to przewija się on w najważniejszych momentach historii - i kopie przysłowiowy (i nie tylko przysłowiowy) "grób" wszystkim, którzy go dotkną.

6/10
dobra - owszem… 
ohydna - również…
traumatyczna - zdecydowanie… 
nie do wyrzucenia z głowy – aha 


Wydawnictwo Marginesy


 π 



niedziela, 19 kwietnia 2020

#recenzjePi "Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa" J.R.R. Tolkien


Zastanawiałam się, co napisać, długo się zastanawiałam, bo ów książka wymaga pięknych słów i wielkiego serca. Niestety… mój prywatny słowik… ten, który noszę w głowie, jest zbyt ubogi, a i serce pewnie za małe, by odpowiednio czule opisać to, jak ogromnym uczuciem darzę opowieści zawarte w tej księdze. Są takie historie, które zmieniają czytelnika na zawsze, które pozostawiają ślad w duszy i wpływają na to, jak postrzegamy świat – i to jest właśnie zbiór takich historii. Z pozoru niepozornych, takich zwyczajnych, ktoś by mógł powiedzieć „dziecinnych”… ale ten ktoś by się grubo mylił.  
„Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”, zresztą jak wszystkie opowieści, które wyszły spod pióra Tolkiena, niosą ze sobą nieśmiertelne motto, przesłanie, które choć na pierwszy rzut może niejasne, to po pochyleniu się nad tekstem otwiera się przed nami prawdziwa skarbnica, Kraina Czarów. Te, zawarte w ów tomie, pisarz stworzył z myślą o swoich dzieciach, toteż przepełnia je miłość, tkliwość największa z możliwych, ale nie słodka, tylko ta mądra, ojcowska, ucząca. Po krótce opowiem wam o każdej z opowieści, o swoich względem nich odczuciach.

ilustrował Alan Lee

Pierwsza opowieść pt. „Łazikanty” została stworzona przez autora „Władcy Pierścieni” ponieważ jeden z jego synów zgubił swoją ulubioną zabawkę – pluszowego pieska. Tolkien, chcąc osłodzić dziecku ból straty, wyczarował dalsze losy Łazika. Cóż to za wspaniały tata! I cóż to za wspaniała opowieść. Mamy tu moc przygód, wyruszamy z pieskiem na Księżyc i w głębiny Oceanu, tęsknimy, bawimy się, śmiejemy i złościmy razem z bohaterem. Spotykamy również Czarodziejów, czyli postaci, które tak dobrze znamy z chociażby z Trylogii WP (Gandalf). Tolkien, czy tworzy dla dzieci, czy dla dorosłych, zawsze tworzy w swoim, stojącym na silnych fundamentach – świecie. Ta bajka jednocześnie i bawi i uczy. Została napisana ku pokrzepieniu serca i faktycznie to serce krzepi – zarówno małe jak i duże.
Kolejna, czyli „Gospodarz Giles z Ham”, to historia czerpiąca garściami z opowieści o rycerzach, tylko nieco przeformułowana i zamiast rycerza dostajemy gospodarza, któremu wcale nie zależy na chwale i sławie, a już na pewno nie miał w planach walczyć ze smokiem. Los jednak płata figle i nasz bohater, czy to mu się podoba, czy nie, musi stanąć do walki z bestią… I ta historia uczy, obnaża biurokracje i zdeprawowaną władze, która nie dba o ludzi, tylko o pieniądze. Właściwie w tej baśni to nie smok jest najgorszy, smok jest jaki jest, taki jakie smoki są, zgodne ze swą smoczą naturą… najgorszy jest jednak chciwy człowiek, który z niejasnych powodów uznaje swoją wyższość nad innymi.

ilustrował Alan Lee

„Przygody Toma Bombadila”, czyli postaci wyjętej wprost w kart Władcy Pierścieni, są zbiorem utworów wierszowanych i jest to naprawdę wspaniała część „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”. Każdy z prezentowanych wierszy jest wspaniały, ale oczywiście mam sowich faworytów. „Wędrówka”, „Narzeczona cienia” i „Ostatni statek” to trzy moje ukochane utwory, do których obecnie codziennie wracam. Nie sposób opisać mojej zachwytu nad nimi, trzeba je zwyczajnie przeczytać i - mam nadzieję – się w nich zakochać, tak jak ja to zrobiłam.
Następnie mamy baśń pt. „Kowal z Przylesia Wielkiego” i tutaj wracamy już do prozy. Bardzo mi się podoba ta opowieść. Jest niby prosta, ale niesie w sobie duży ładunek emocjonalny i jest silnie zakorzeniona w mitologii tolkienowskiej. To tutaj właśnie mamy wyraźnie nawiązanie do Krainy Elfów, do Krainy Czarów, która jest niedostępna dla ludzi… chyba że mamy szczęście i jakiś Elf wejdzie nam w drogę, ale zdarza się to naprawdę rzadko. „Kowal…” jest też historią wyjątkowo mądrą, choć niepozbawioną, charakterystycznego dla autora – humoru. Przeczytacie w niej o pewnej gwiazdce, którą zjadł pewien skromny chłopiec, w pewien niezwykły dzień.      
I tym samym przechodzę do ostatniej opowieści, choć nie do ostatniego tekstu, „Liść, dzieło Niggle’a” – jest to mój numer jeden! Czytamy o malarzu, który nie może dokończyć swojego obrazu, a natrętny sąsiad ciągle mu przeszkadza w pracy. Niggle wie, że zostało mu mało czasu. Malarz ma wyruszyć w podróż, ale przed tym pragnie zakończyć to, co zaczął, jednak zbyt roztkliwia się nad drobiazgami, nad liśćmi i to sprawia, że jego drzewo wciąż wymaga ostatniej kreski. Kochani! Musicie poznać tę historię! Skojarzyła mi się z filmem „Między piekłem a niebem” i sądzę, że autorzy tego filmowego obrazu czerpali z pracy Tolkiena pełną garścią. Coś pięknego! Coś wyjątkowego!


Na koniec podarowano nam wykład Tolkiena „O baśniach” i jestem z tego dodatku bardzo, bardzo, bardzo zadowolona. To tak, jakby Mikołaj w tym roku przyszedł do mnie wcześniej. Kocham baśnie, legendy, podania więc ten cenny tekst niezwykle ubogacił moją biblioteczkę i głowę – rzecz jasna.
Ach! I oczywiście te ilustracje! To wydanie! Doskonałość! Nic, tylko podziwiać! To książkowe dzieło sztuki. Jestem przeszczęśliwa, że posiadam tę perełkę. Alan Lee faktycznie widzi ten świat, czuje ten świat i kocha ten świat. Brawo dla ilustratora, za jego elegancki ołówek.


10/10 
KOCHAM
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



piątek, 17 kwietnia 2020

#recenzjePi "Dom między chmurami" C. Klobuch

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
premiera 28 KWIETNIA

Przychodzę dzisiaj do was z fantastyką, którą naprawdę dobrze się czyta. To przyjemna lektura, wykorzystująca ciekawe motywy zarówno mitologiczne, jak i czysto abstrakcyjne, ale też nawiązuje udanie do dawnych, miejskich tradycyjnych zbiorowości. Mnie, może to dość dziwne, ale ów sposób opowiadania a nawet prezentowane tu wydarzenie nasuwają na myśl dzieła Sienkiewicza – to tacy „podniebni Krzyżacy”. Mam nadzieję, że to was nie zniechęci, bo raczej napisałam to, by was tym bardziej zachęcić.
Trzeba pamiętać, że nie jest to arcydzieło, raczej dobra rozrywka, w której odnalazłam wspaniały sposób przemieszczania się – wielkie ptaki – który by mi się teraz bardzo przydał… ale kto nie chciałby wzbić się ponad chmury na ogromnym, skrzydlatym „potworze” i uciec przed rzeczywistością, która zwaliła nam się na głowę?
Podobają mi się również postaci główne z Tami na czele. Jest to dziewczyna niebanalna i co ważniejsze – niedrażniąca, choć w jednym przypadku mnie troszkę zirytowała i nie rozumiałam jej decyzji, za którą zresztą przyszło jej dość szybko zapłacić wysoką cenę. Koro, czyli jeździec Bezimiennego (wieki ptak) również przekonał mnie do siebie. Właściwie wszystko jest takie, jakie być powinno. Konflikt także świetnie wypada i toczy się w zadziwiająco dobrze skrojonej rzeczywistości. Nie ma tu dużo nadzwyczajności, co sprawia, że łatwiej możemy w ów świat uwierzyć. Krajobrazy są zachęcające a loty wysokie.
Ogólnie uważam, że „Dom między chmurami” (swoją drogą tytuł bardzo udany) jest dobrą książką. Niewybitną, ale solidną, z którą można przyjemnie spędzić czas. Język poprawny, który czyta się szybko i nie obija się o słowa. To dobra książka, której można spokojnie poświęcić chwilę (pamiętajmy, że to TOM I).

* Okładka robi wrażenie. Przyciąga uwagę i jej kolorystykę uważam za naprawdę świetną.
* Szum skrzydeł… tego nam teraz potrzeba. 
* PREMIERA 28 kwietnia!


6/10
dobra, solidna, pozwala wznieść się ponad chmury


tom I
cykl Opowieści Ostrodu
Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



sobota, 11 kwietnia 2020

#recenzjePi "nasz LAS i jego mieszkańcy" Bohdan Dyakowski


Księga pełna najpiękniejszych baśni – tak, w skrócie, mogę opisać tę fascynującą książkę niezrównanego Bohdana Dyakowskiego, którego poznałam dzięki równie cudownej pozycji „Z naszej przyrody”, której recenzję można przeczytać na moim blogu. Nie zdziwi Was więc fakt, że jestem zachwycona, a moja miłość jest tym większa, że miejscem, gdzie czuję się najlepiej, jest właśnie LAS.
LAS od zawsze mnie fascynował i tylko w nim doświadczam prawdziwej, niczym nie zmąconej wolności. Nawet góry nie mają tego, co mają lasy (choć najpiękniejsze miejsca, moim zdaniem, to te gdzie jest i jedno i drugie – to o tyle ważna wypowiedź, że jestem góralką i wręcz w DNA mam zakodowane szyty – teraz rozumiecie, jak bardzo kocham las?).   


Wróćmy jednak do książki, bo to ona jest tutaj najważniejsza. Autor czaruje nie tylko treścią, ale i językiem. Posługuje się doskonałą, wyrafinowaną polszczyzną. To niesamowite, że tekst, który napisano pod koniec XIX wieku jest tak miły, zrozumiały i zupełnie niemęczący. On jest łagodny, tkliwy, precyzyjny, wynosi nasz język ojczysty na najwyższy poziom i opowiada o przyrodzie jak Andersen o Dzikich Łabędziach. U Dyakowskiego wszystko jest cudem, każdy ptak posłańcem niebios, a szum wiatru muzykiem grającym na zielonym instrumencie świata. Przyrodnik zaprasza nas do tej Krainy Czarów, która właściwie leży u naszych stóp, nic, tylko się zachwycać. Oczywiście dzisiaj ludzkość jest na kwarantannie, ale to tym bardziej uderza, tym jest silniejsze, że nie docenialiśmy tego piękna, że tak daliśmy się wkręcić w pieniądze, w więcej i więcej… „nasz LAS i jego mieszkańcy” przypomina o Ziemi, o jedynym domu jaki mamy, bo choćby nie wiem gdzie człowiek stanął, na Księżycu, czy Marsie, to tylko na Błękitnej Planecie może złapać oddech.


Nie mogę zapomnieć o dzikich, pełnych pasji fotografiach autorstwa naszego genialnego Włodzimierza Puchalskiego. Jakże to wszystko ze sobą gra, jaką nam pieśń śpiewa, jak bardzo chce się dzięki tej książce żyć i przeżyć! To motywator, to nadzieja, to siła! 
Mamy również, do czego nas już zresztą Dyakowski przyzwyczaił („Z naszej przyrody”), wiersze polskich poetów, idealnie dopasowane do treści, stanowiące taką smaczną i barwną wisienkę na torcie – grzmiący hymn przyrody.


Samo wydanie jest również doskonałe, piękna okładka, najwyższej klasy papier, wydruk bezbłędny… to wszystko razem tworzy tak pożądaną całość, że posiadanie tej książki staje się kwestią chwili, właściwie Wydawnictwo Zysk i S-ka nie pozostawiło nam wyboru. To trzeba mieć i proszę, czytajcie te wyjątkowe baśnie swoim dzieciom, uczcie ich miłości do natury i do niej szacunku.    

10/10
Bezcenna perełka!


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



czwartek, 9 kwietnia 2020

#recenzjePi "Niewidzialny człowiek" Herbert George Wells


Cóż to za niezwykła, prorocza książka! „Niewidzialny człowiek” jest literaturą z najwyższej półki, doskonale napisany, z mocnym przesłaniem, ale nie bez poczucia humoru i to nic, że jest to czarny humor – jest świetnie!


Herbert George Wells, który zasłynął głownie swoją „Wojną światów”, która narobiła sporego zamieszania dzięki pamiętnej audycji radiowej, którą ekranizowano parokrotnie i która stała się opowieścią bez wątpienia kultową – tym razem pokazuje się z nieco innej strony. W „Niewidzialnym człowieku” porusza ważny temat etyki i konsekwencji nauki bez zasad. To przestroga, jakże aktualna dzisiaj, gdy ludzkość stanęła nad przepaścią i długo jeszcze będziemy zbierać plony biedy po epidemii… lecz zdaje się, że przeoczyliśmy to wellsowe upomnienie i pozwoliliśmy już niejednokrotnie nauce przejąć kontrolę nad naszym życiem.
Autor nie tylko opowiedział nam ciekawą historię, ale i zrobił to w mistrzowski sposób. Bardzo podoba mi się jego styl, który jest jednocześnie lekki i ambitny. Wells snuje swą „nowoczesną” baśń jak gawędziarz, przy trzaskającym w kominku ogniu. Zupełnie mnie do siebie przekonał, a stworzeni bohaterowie, choć nieco przerysowani, z łatwością zdobywają sympatię. Całość prezentuje się wyjątkowo dobrze, książka w żadnym wypadku się nie zestarzała i nadal możemy czerpać z niej pełnymi garściami i czytać ją z wielką przyjemnością.


Znajdziecie tutaj niepowtarzalny klimat, ponadczasową wartość, morał nie do podważenia, precyzyjny i konsekwentny styl, lekkie pióro autora, barwnych bohaterów, wartką akcję, przyciągający i obezwładniający jednocześnie niepokój i co tu więcej pisać – czystą przyjemność z możliwości obcowania z mocną, dającą do myślenia historią.

* nie zapominajmy o niezwykłym odniesieniu do DZISIAJ - bo dzisiaj walczymy z niewidzialnym wrogiem... 


8/10 CZYTAJCIE!


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



środa, 8 kwietnia 2020

#recenzjePi "WYDECH" Ted Chiang


W me ręce trafiła naprawdę ciekawa książka, która ma wiele do zaoferowania czytelnikowi. To zbiór opowiadań Ted’a Chiang’a, które przypadły do gustu m.in. Barackowi Obamie i choć w niewielu kwestiach się zgadzam z tym panem, tutaj podzielam jego opinię, że ów pozycja stawia „ważne pytania na temat istoty człowieczeństwa”. Niemniej jednak, są to pytania, które stawia autor i na które w jakimś sensie odpowiada również autor, bazując bardziej na swoim „wydaje mi się”, niż na nauce. Nie ma co się oszukiwać, te opowiadania są filozoficzne, choć reprezentują, zresztą pomyślnie, bliski mi gatunek science fiction. Autor ma charakterystyczny, rzeczowy styl, który jest łatwo rozpoznawalny i trudny do podrobienia. Potrafi pisać naukowo o nienaukowych sprawach, co dodaje jego utworom charakterystycznej podstępnej wiarygodności. I świetnie! Literatura SF powinna właśnie taka być, ambitna i wprowadzająca lekką, acz wymaganą dezorientację. To my, czytelnicy, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to, co przeczytaliśmy ma oparcie w naszym systemie przekonań i wartości, czy może jest początkiem do długich dyskusji z samym sobą o tym, w czym się zgadzam z autorem, a w czym zupełnie nie.      
Jak to w przypadku takich antologii bywa, jedne opowiadania są lepsze inne gorsze. Postaram się teraz przedstawić wam moje odczucia względem każdego z nich, oczywiście przy tym nie zdradzając wam wiele z fabuły, bo faktycznie warto po „Wydech” sięgnąć i na własnej skórze doświadczyć ów „podstępnej wiarygodności”.
„Kupiec i wrota alchemika”, to pierwsze i zarazem jedno z lepszych opowiadań, choć nie moje ulubione. Autor próbuje za pomocą tak dobrze znanych w literaturze i filmie podróży w czasie przeforsować myśl, że nie można zmienić tego, co było i nie można uchronić się przed konsekwencjami błędnych decyzji. Zostawia jednak światełko w tunelu, czyli nadzieję, że dzięki wybaczeniu i odkupieniu win, oraz innym ludziom, którzy postanowią nam na naszej drodze pomóc, możemy uzyskać przebaczenie, a przede wszystkim możemy przebaczyć sami sobie i zacząć od nowa, a przynajmniej żyć dalej.
„Wydech”, czyli tytułowe opowiadanie, zrobiło na mnie spore wrażenie. To wysoce surrealistyczna wizja przyszłości, gdzie naukowiec może grzebać w swoim mózgu i dokonywać zaskakujących, epokowych odkryć. W tym utworze mamy do czynienia z rozprawą nad sensem istnienia i nad tym, do czego zmierzamy i czy jest dla nas szansa na przetrwanie, czy tylko zagłada, nieunikniona i pewna. Chociaż koniec jest raczej przesądzony autor pozostawia nam „oddech”, margines na którym znajduje się nasza wola przetrwania i umiejętność nadania sensu rzeczom, które z pozoru sensu nie mają, bo nawet jeśli faktycznie jesteśmy bezsilni, to wciąż jesteśmy.
„Co z nami będzie” jest wyjątkowo krótkie i wyjątkowo udane. Jedno z moich ulubiony, ale też i jedno z najbardziej ponurych w tym zbiorze. To tekst, który nie pozostawia nam wyboru i chyba na tym poprzestanę.
„Cykl życia oprogramowania” jest dość długi i nie polubiłam go, choć doceniałam. W wielu kwestiach się z autorem nie zgadzam, ale rozumiem ideę. Mamy tutaj świat rzeczywisty złączony, a raczej zlewający się ze światem wirtualnym, co już samo w sobie staje się dość niepokojące. Ten utwór przypomina mi nieco film „Ona” (jak ktoś widział, to wie). Ja uważam, że nie można tak wywracać wartości do góry nogami, że dobro i zło jest wyczuwalne instynktownie i istnieje niezależnie od naszego widzimisię. To, że człowiek przeformuje świat, nie oznacza, że zło nagle stanie się dobre, oznacza tylko tyle, że człowiek będzie w błędzie, a ów błąd spowoduje nieodwracalne konsekwencje i może nawet zniszczyć wszystko co nie tylko piękne, ale i warte życia. Zła decyzja, złe postępowanie jest złe nie przez to, że je tak nazwiemy, tylko dlatego, że takie jest.


„Automatyczna Niania Daceya” zdaje mi się, że jest najprostszym w odbiorze, a jego myśl przewodnia zamyka się w znanym stwierdzeniu „zły dotyk boli przez całe życie”. Ludzie powinni uważać na to, co tworzą, bo to, co uważamy za wielki sukces, szybko może okazać się najgorszą rzeczą, jaka nam się przytrafiła.
„Prawda faktów, prawda uczuć” już po tytule wywołało we mnie mieszane uczucia, a treść utwierdziła mnie w moim pierwszym wrażeniu. Dyskusja na temat prawdy, a raczej prawd (?) jest nie tylko dziwna, ale i szkodliwa. Autor podważa podstawy, fundamenty świata, bo jeśli uznamy, że prawd jest tyle ilu ludzi, to do czego nas to doprowadzi? Może i pisarz nie stwierdza, a tylko rzuca pewne propozycje, jednak nie uważam, że dyskutowanie o tym czym jest prawda z kimś, kto sądzi, że prawd jest wiele, ma sens. Prawda jest ponad nami, ponad to, ponad światem, ona jest niezależnie czy w nią wierzymy, czy ją znamy, czy też nie. Opowiadanie to przeplatane jest jakby dwoma, pozornie niezależnymi od siebie historiami, które jednak łączą się w podstawie, którą jest pytanie o sens pamięci i o to, czy wybaczenie jest związane z zapominaniem. Uważam, że nie! Człowiek, który wybacza – pamięta, bo gdyby zapomniał, nie miałby czego wybaczać. Wybaczenie jest aktem woli, świadomym i dobrowolnym, dlatego tak cennym.
„Wielka cisza” i oto mój zwycięzca. Niepozorny, krótki a przyprawiający o dreszcze, ważny. Nie potrafię wam tego zrecenzować, przedstawić treści, bo to trzeba poznać, przeczytać. Jest w tym tekście moc, której zabrakło pozostałym. Jest delikatność i ulotność… jest też miłość, odwieczna, czysta, miłość życia. Warto! Zdecydowanie będę do tej historii wracać. Poruszyła mnie, zwłaszcza w obecnym czasie wydaje się być doskonałym dialogiem z Matką Ziemią.
„Omfalos” nie, nie, nie. To jedyne opowiadanie, które mnie wkurzyło swoją powierzchownością i banalnością. Autor udaje, że odkrył skarb, a tak naprawdę odkopał kupę dinozaura. Robi to, co robi większość ludzi, którzy starają się swój system wartości wynieść na ołtarze świata. Jednak co z tego? Co z tej jego wiary w swoje przekonania? Właśnie – wiary. Trzeba mieć dopiero wielką wiarę, jeśli wierzy się tylko w siebie.
„Lęk to zawrót głowy od wolności” porusza kwestię wolnej woli, co raczej było łatwe do wywnioskowania. Podoba mi się tytuł i chyba sobie go zapamiętam na dłużej. Świetne zdanie! Co do samego opowiadania… jest nacechowane filozoficznie, możliwe że mocniej niż pozostałe. Właściwie całe jest przepełnione rozważaniami, bo też i opiera się na rozmowach bohaterów ze swoimi alternatywnymi kopiami, parajaźnią, która w przeszłości podejmowała inne decyzje np. powiedziała „tak” na oświadczyny. Technika posunęła się tak bardzo do przodu, że możemy sprawdzić, jak by się potoczyło nasze życie, gdybyśmy zachwali się inaczej. Temat chodliwy, bo kto nie zastanawiał się „co by było gdyby?” niech podniesie rękę. Jednak samą treść przyjęłam chłodno, bez emocji.


„Wydech” był dla mnie ciekawą lekturą i cieszę się, że na niego trafiłam. Zdecydowanie udana książka, która porusza tematy wywołujące przynajmniej strach, jeśli nie panikę wśród naszego ludzkiego gatunku. Na okładce z tyłu czytamy fragment jednego z opowiadań: „Wszechświat zaczął się jako potężny oddech, wstrzymywany w płucach…” i zostawię was z tą myślą, bo uważam, że jest piękna.

* + za okładkę! świetna oprawa! 

7/10
bardzo dobra książka, warta przeczytania


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 


poniedziałek, 6 kwietnia 2020

#recenzjePi "HOBBIT" J.R.R. Tolkien


Co bym tu nie napisała i tak będzie za mało. Oczywiście nie było to  moje pierwsze czytanie „Hobbita”, ale pierwszy raz czytałam go w tak cudownym, olśniewającym wydaniu. Moje słowa nie są w stanie oddać zachwytu zarówno nad niedoścignioną treścią, jak i tym, jak ta książka wygląda. Wydawnictwo Zysk i S-ka ofiarowało nam prawdziwą perłę literatury w prawdziwie królewskim wydaniu, magicznym wydaniu… zaczarowanym – dzięki Wam za to!


Chyba każdy, kto już jakiś czas zagląda na mego bloga wie, że Tolkien zajmuje wyjątkowe miejsce w moim sercu, a jego spuścizna, jak nic innego, podnosi mnie na duchu. Niektórzy uważają, że to „bajki”, lecz nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ opowieści mistrza mają w sobie przede wszystkim bogate przesłanie, życiową mądrość i wielką wiarę w dobro i w to, że warto dobrym być. „Hobbit” nie stanowi od tego wyjątku. Zagrzewa nas do walki o godność swoją i swoich bliskich, przyjaciół, pokazuje, że to ma sens i że nie można się poddawać. W tym małym, niepozornym ciałku Bilba autor podkreślił, że nawet taka „marna” istota, niczym się nie wyróżniająca, chowająca się w „swojej bezpiecznej norce”, strachliwa i zupełnie zwyczajna jest cudem i darem dla innych. Właśnie w tej „marności” tkwi siła, w tej maleńkości – mądrość i w tym strachu – odwaga.

ilustrował : Alan Lee

Ten genialny pisarz stworzył „Hobbita” dla swoich dzieci, ale to nie jest opowieść tylko dla dzieci. To opowieść dla każdego kto kocha to, co piękne. Znajdziecie tu niezliczone rady, lecz nie są to pouczenia, nikt się tu nie wymądrza, to wynikająca z miłości przestroga i obcowanie z czystą mądrością. Kocham legendy, podania, mity, baśnie, to zawsze był mój świat i tak zapewne zostanie do końca. Uważam, że właśnie z tych opowieściach można znaleźć najcenniejsze informacje… informacje, które pozwalają przetrwać nawet najtrudniejsze czasy. Ja czerpię z nich siłę i siłę czerpię z „Hobbita”, z odwagi Bilba, który się bał, lecz poszedł… bo nie ma odwagi bez strachu.


I teraz przechodzę do wizualnej warstwy. CUDO! Jakże ta książka jest piękna, jak elegancka. Tutaj wszystko jest takie, jakie być powinno. Mamy szykowną, brązową tasiemkę, mamy twardą, matową oprawę i mamy oczywiście wbijające w fotel ilustracje. Alan Lee, zdobywca Oskara za scenografię do „Władcy Pierścieni. Powrotu Króla” obdarzył nas wyjątkowymi dziełami, godnymi treści, którą obrazują. Jestem całkowicie zachwycona i była to dla mnie wzruszająca podróż w czasie. Teraz tylko muszę znaleźć w sobie tego hobbita i bojąc się stanąć do walki z tym, co niesie przyszłość.


10/10 a właściwie to się wszelkiej skali wymyka


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



niedziela, 5 kwietnia 2020

#recenzjePi "Imię Boga" Michał Dąbrowski


Trudno mi zacząć, choć w ogóle trudno mi pisać o tej książce, bo – ujmując delikatnie – nie siadło. „Imię Boga” już po tytule uznałam za lekturę nie dla mnie, ale otrzymałam ją do recenzji, a i byłam ciekawa, bo fantasy lubię więc przysiadłam do niej i czekałam aż mnie zaskoczy (w domyśle - mile).
Może zaznaczę, że to kompletnie nie moja bajka. Trafiłam do świata, którego się obawiałam, czyli brudnego, cuchnącego padliną, zbrodnią, przemocą, ideologią, mściwością, chciwością, brakiem zasad, a raczej przewartościowaniem wartości… ogólnie pozbawionego dobra (bo nawet jeśli coś dobre jest, to w tym smrodzie się gubi i z pięknem nie ma, chcieć nie chcieć, nic wspólnego).
Ja nie rozumiem dlaczego, jeśli już ktoś się zabiera do tworzenia światów, to zawsze (w czasach obecnych) musi to być takie ponure, pozbawione nadziei miejsce. Nie ma to ani przesłania, ani nie jest pokrzepiające, bohaterowie bardziej przypominają maszyny niż ludzi z krwi i kości. Tworzy się z tego obraz nędzy i rozpaczy… serio, drodzy autorzy, to chcecie przekazać swoim czytelnikom?
„Imię Boga” ma jeszcze inną, irytującą (choć słowo „irytującą” jest tutaj zdecydowanie za słabe) cechę. Michał Dąbrowski wykrzywia coś, co już jest znane, i to dobrze znane i udaje, że stworzył oryginalne dzieło. Jest to zwyczajnie niesmaczne, a już z pewnością dalekie od mojego systemu wartości i oceny dobrej literatury. Czytając tę książkę miałam nieodparte wrażenie, że zaprezentowano mi świat z tektury, jakiś nieudany projekt, który ktoś najpierw wrzucił do kosza, a potem z niego wyjął. Wiem, mocne słowa… więc postaram się też was jednak do tej książki zachęcić. Zdziwieni? Niepotrzebnie.


Dlaczego to nie jest fatalna książka? Bo ona jest dla mnie zła, ale dla kogoś innego, kogoś kto ma inny kręgosłup, inne wartości, to może być idealna lektura. Ja w literaturze szukam czegoś… pięknego i czegoś, co mnie nie szczypie po oczach. „Imię Boga” ma bardzo dużo pozytywnych recenzji, poleca tę książkę m.in. Elżbieta Cherezińska. Ja się od lektury odbiłam, ale ja - to ja, a wy - to wy.
Co tu znajdziecie? Odważną kobietę, która jest waleczna (oczywiście) i zakochana (ale to później). Będzie lekarz z misją i tak aktualnie zaraza, choroba z którą należy walczyć i z którą chce się zwyciężyć jak najszybciej. Są tu dość bogate opisy miasta, przestrzeni w której się postaci poruszają i to na plus… gorzej jest z dialogami i nie chodzi mi o to, że zostały nieporadnie napisane, ale o ich treść, która w wielu przypadkach nic nie nosi i jest taką bezsensowną pyskówką. Jest też oczywiście warstwa ideologiczna, walka z systemem i nazywanie tego systemu – i jest to coś, co mi się nie podoba, ale co może się spodobać bardzo odpowiedniemu odbiorcy. Nie rozumiem też imion i nazw, które autor tworzy zdaje się bez jakiejś przewodniej myśli, raczej pragnąc przez to nazewnictwo umocnić swój wykreowany świat, jest to jednak dość chwiejne umocnienie.


Jak to wszystko podsumować? Mam spory problem, bo jak już wspomniałam, ja się odbiłam, lecz wiem, mam tę świadomość a nawet pewność, że wśród was wielu jest takich, którzy pożrą tę cegłę i będą zachwyceni. Więc czytajcie i dawajcie znać co tam w stronach piszczy. Ach i wspomnę tylko, zaznaczę dość mocno, że ów książka ma branie i jest na językach, więc może jednak dobrze się z nią zapoznać i wyrobić sobie własne o niej zdanie. 


5/10 aby było równo i sprawiedliwie (choć to trąci komuną, a w czerwieni mi nie do twarzy)


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π 



piątek, 3 kwietnia 2020

#recenzjePi "TOLKIEN i pierwsza wojna światowa" John Garth


Nikt nie był mi tak potrzebny, w tym przedziwnym, strasznym czasie zarazy, jak Tolkien. Ten pisarz zawsze wyciągał mnie z przygnębienia, dawał nadzieję i wlewał w myśli spokój i niezwyciężony rozsądek. Tak też się stało tym razem. Chciałabym być tak silna i mądra jak on. Tolkien jest dla mnie wzorem jako człowiek, osoba prywatna, jak i jako pisarz, obdarzony wyjątkową, wręcz nieograniczoną wyobraźnią o jakiej mogę tylko marzyć i małymi krokami - a właściwie czołgając się – starać się do niej choć zbliżyć.
Książka o której dzisiaj wam piszę, to czuły i drobiazgowy opis trudnego okresu pierwszej wojny światowej, który dla autora „Władcy Pierścieni” był druzgocący i odebrał mu najbliższych przyjaciół, ludzi, którzy go rozumieli i którzy go ubogacali. Nie trudno tutaj o wzruszenie, ale jest to wzruszenie pokrzepiające, bo Tolkien przetrwał. Więcej! On zwyciężył i pozostawił po sobie spuściznę nieogarnioną, teksty, które budzą w czytelnikach pragnienie miłości, bohaterstwa, przyjaźni, honoru i braterstwa. Pisarz, choć nie ma go już z nami fizycznie, nadal naucza i wpaja wartości, o których zwłaszcza teraz, nie możemy zapominać. Pokazuje prawdziwe piękno i nazywa po imieniu zło.


John Garth z wielkim wyczuciem podszedł do tego tematu. Nie znajdziemy tu przejaskrawionych teorii, nadpisanej historii, zakłamanej cieniem własnych wyobrażeń tolkienowskiej rzeczywistości. „TOLKIEN i pierwsza wojna światowa”, to świadectwo pięknego życia i początku, narodzin tytana słowa, pisarza wybitnego i do końca konsekwentnego.
Niezwykle cennym dodatkiem do tej pracy są wierze Tolkiena i jego przyjaciół. Nie wiem, czy możemy je znaleźć gdzieś jeszcze, ale na pewno ja czytałam niektóre z nich po raz pierwszy i byłam zachwycona… jestem zachwycona. Najbardziej do mego kobiecego serca trafił wiersz „Ty i ja i Dworek Utraconych Zabaw” – jest CUDOWNY!!! Wspaniałe jest to, że ów utwory wbite są w gęsty tekst John’a Garth’a, który w solidny i faktycznie piękny sposób wyjaśnia atmosferę ich powstania.
Warto również wspomnieć o zbiorze fotografii i ilustracji, które autor nam zaprezentował. Może nie jest ich wiele, ale są doskonale dobrane i stanowią świetne uzupełnienie całości. Zobaczycie tu szkice Tolkiena (czarujące, subtelne i oblane migającymi promieniami niewidzialnego Słońca), zdjęcia przyjaciół wielkiego pisarza i jego samego, a wśród nich jeden z najpiękniejszych portretów mistrza z lat trzydziestych XX wieku (w tych oczach widać mądrość, ona tam po prostu jest).


Lektura ta bardzo mi pomogła, stała się moją tratwą, na której, mam nadzieję, że przepłynę ten koszmarny czas, co na tę chwilę zdaje się nie mieć końca, ale skończy się, bo wszystko się kiedyś kończy… i wojna się kończy i zaraza .  
  
9/10
Wybitnie o wybitnym!


Wydawnictwo Zysk i S-ka


 π