Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 października 2020

#recenzjePi "Spacer" Zosia Frankowska



"Spacer", to ostatni zeszyt ćwiczeń dla trzylatków z serii MĄDRALE od Wydawnictwa Dwie Siostry - tym razem dostajemy ćwiczenia przyrodnicze, czyli robimy to, co ja lubię najbardziej : IDZIEMY W LAS! Oczywiście nie tylko po lasach będziemy buszować wraz z Ulą i jej pieskiem Fikusem, bo na samym początku poznajemy caaaaałą Polskę i różne jej miasta.



Ulę należy do spaceru należycie przygotować, więc ubieramy ją, pakujemy, robimy kanapki na drogę, uspokajamy zniecierpliwionego Fikusa i wreszcie wyruszamy. Spotykamy ślimaki obserwujemy ptaki, przyglądamy się motylkom, a jednemu nawet kolorujemy skrzydła, podziwiamy też pomniki przyrody, piękne drzewa, które od wielu, wielu lat stoją i przyglądają się temu dziwnemu światu. 




Bardzo podobają mi się strony, gdzie ilustratorka (Zosia Frankowska) podzieliła arkusz na cztery części i w każdej narysowała to samo drzewo, które maluch musi pokolorować zgodnie z porami roku: wiosna. lato, jesień, zima - świetny pomysł. Wspaniale wygląda również wiewiórka, piękne sarenki i czymś rewelacyjnym jest pudełko pełne skarbów zebranych na spacerze. Pudełko Uli pęka w szwach, ale i nasza pociecha dostaje własne, więc musimy z nią wyjść na SPACER i zebrać liście, piórka, kamyczki.




Zeszyt ten, tak jak poprzednie, posiada naklejki, które należy wykorzystać przy konkretnych ćwiczeniach. Całość prezentuje się naprawdę ciekawie i jest bardzo dobrym pomysłem na spędzenie czasu z dzieckiem i nie dość, że malec będzie się bawił, to jeszcze się czegoś nauczy. O to właśnie chodzi w tej serii. NASZE POCIECHY - NASZE MĄDRALE. Wszystkie zeszyty godne polecania.

bardzo dobra zabawa, która zmusza do wyjścia na spacer
7/10
seria MĄDRALE
Wydawnictwo Dwie Siostry
π


piątek, 30 października 2020

#recenzjePi "Biedronka Pi" Agata Królak



Seria MĄDRALE od Wydawnictwa Dwie Siostry kładzie nacisk na wszechstronny rozwój trzylatków. Miałam już w rękach ćwiczenia rysunkowe, teraz przyszedł czas na ćwiczenia matematyczne, a że matematykę cenię i uważam za konieczną do prawidłowego myślenia i rozumienia rzeczywistości, to ta pozycja z marszu zyskała u mnie w oczach.



"Biedronka Pi" musiała u mnie się pojawić - z oczywistych względów - Pi! I z tych... również oczywistych - matematyka! Bardzo cieszy mnie, że powstają takie zeszyty, bo uważam za niezwykle ważne, by nasze pociechy zaprzyjaźniły się z liczbami, kształtami i w konsekwencji z logiką od najmłodszych lat. Ta konkretna pozycja została stworzona przez Agatę Królak, która dzięki Biedronce prowadzi dzieci w miasto. Tę podróż zaczynamy od domu, w którym musimy spakować plecak i wszystko, co będzie nam potrzebne. Jedziemy nawet windą BA nawet limuzynę zobaczymy i lody zjemy. Utkniemy na czerwonym świetle, aż wylądujemy w przedszkolu. Będziemy przyglądać się rozmaitym: wysokim, długim, malutkim budynkom. Policzymy okna w wieżowcach, aż wreszcie udamy się za miasto, pójdziemy na grzyby, odetchniemy świeżym powietrzem i poznamy nowych przyjaciół.




To uroczy zeszyt, który poprzez zabawę uczy - łączy przyjemne z pożytecznym. Mamy też naklejki, które ubogacają całość i dają radość trzylatkom. Dobra pozycja, chociaż "W Królestwie Bazgraju" bardziej przypadło mi do gustu. Tak czy owak polecam, bo matematyka piękna jest, a "Biedronka Pi" szuka nowych przyjaciół - bądźcie nimi i Wy.

dobra, matematyczna zabawa
6/10
seria MĄDRALE
Wydawnictwo Dwie Siostry
π


czwartek, 29 października 2020

#recenzjePi "ODROBINA CZARÓW" Michelle Harrison



"ODROBINA CZARÓW" mnie oczarowała i sprawiła, że całkowicie oderwałam się od szaleństwa roku 2020 - złapałam przy tej książce oddech, odprężyłam się i nabrałam sił do walki z codziennością, która ostatnio nas nie oszczędza. Gdy zabierałam się za czytanie nie sądziłam, że aż tak wpadnę w opowieść o trzech siostrach Wspacznych (genialne nazwisko). Swoim zwyczajem rozpoczęłam tę przygodę od środka, bo "ODROBINA CZARÓW", to drugi tom cyklu SZCZYPTA MAGII i ja teraz bardzo żałuję, że nie sięgnęłam najpierw po tom pierwszy. Mimo to nie czułam się zagubiona, co oznacza, że można tę książkę czytać jako oddzielną historię (jednak namawiam, by zacząć od początku, gdyż to świetne siostry i doskonale skonstruowana fabuła).



Odnalazłam tu wszystko, czego oczekiwałam. Najbardziej podoba mi się ta baśniowość, która nie udaje czegoś, czym nie jest. Ma w sobie wielki urok, taki nie do odparcia, który trafia zawsze w środek tarczy opowieści magicznej. Rozwiązania fabularne, które zaprezentowała nam Michelle Harrison przywodzą jednocześnie na myśl stare historie, które można przeczytać w zakurzonych, rozlatujących się zbiorach legend, jak i są całkowicie oryginalne, świeże i trzymające w napięciu. Podziwiam talent autorki, bo tutaj wszystko pięknie ze sobą współgra. Jej pióro jest bezbłędne, nie potyka się ani na opisach, ani na dialogach - napisała to rewelacyjnie!




Właśnie! Dialogi! Bardzo często trafiam na kiepskie, a to okropnie drażni - ale nie tutaj. W "ODROBINIE CZARÓW" rozmowy są naturalne, inteligentne, niewydumane, pozbawione jakiejkolwiek sztuczności i na dodatek dowcipne. Uwielbiam paplaninę sióstr, ale ni tylko ich kwestie robią wrażenie. Babcia Wspaczna rozwala system, jest tak oryginalna i tak dobrze napisana, że człowiek naprawdę zaczyna ją widzieć oczami wyobraźni. Każdy bohater tej książki jest potrzeby i pojawia się z jakąś misją do spełnienia - to recepta na idealną baśń, którą można czytać po kilka razy i się nie nudzić ani razu. Uwielbiam postać Błądki, o której jednak w recenzji nie mogę napisać więcej, poza tym, że jest fenomenalna.




Wiemy już, że dialogi wymiatają, a jak jest z opisami? Otóż równie świetnie! Nie wiem jak Harrison to zrobiła, ale udało jej się stworzyć niepowtarzalny klimat, gęsty, jednocześnie lekki i ciążki, czasem jest strasznie, czasem zabawnie, ale zawsze jest ciekawie i nie można się oderwać od lektury. Uwielbiam chwile, gdy autorka wstawia w główną fabułę legendy, stare podania, opowieści, o których siostry słyszały np. od babci, lub taty. Tworzy to atmosferę rozrastającej się tajemnicy i pochłania czytelnika bez reszty - chwyta w szpony zaczarowanego świata.
To, co zasługuje jeszcze na naszą uwagę, to pomysłowość. Każde "magiczne zjawisko" pisarka opracowała z wielką starannością, wszystko ma tu sens i jest "po coś". Przepadam również za nazewnictwem, za imionami, za nazwami miejsc, krain geograficznych, karczm itd. REWELACJA. Zaraz na początku chwycił mnie za serducho opis Kieszeni Kłusownika, czyli karczmy i jednocześnie domu rodziny Wspacznych. Jakie to jest mocne, jakie barwne! A imię kota? Oj! Nie, nie... nie rozumiecie - kot wabi się "Oj" - GENIALNE.
Całość kompletnie zawładnęła moją wyobraźnią i żałuję tylko, że nie zaczęłam od tomu pierwszego (do czego was zachęcam). Chociaż teoretycznie to książka dla młodzieży, ja bawiłam się przy niej cudownie i polecam ją zarówno młodym jak i starym - "ODROBINA CZARÓW" przyda się każdemu.




Na koniec zwrócę uwagę na wydanie. Piękna okładka, elegancka i baaaaaaardzo magiczna. Bardzo lubię, gdy okładki przykuwają wzrok i dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się odkrywamy nowe elementy. Cóż, wyjątkowo baśniowy wygląd ma ta wyjątkowa baśń.
Siła siostrzanej miłości, odwaga, współpraca i oczywiście to, co na pierwszy rzut oka niewidoczne, a co każdy z nas w sobie ma - magia (tak, wszyscy jesteśmy magicznymi istotami, tylko niektórzy stali się tak okropnie dorośli) - to i o wiele więcej znajdziecie w książce Michelle Harrison. CZYTAJCIE!

rewelacja
8/10
tom II
cykl Szczypta Magii
Wydawnictwo Literackie
π


środa, 28 października 2020

#recenzjePi "POCZĄTKI opowieść o tym, jak Ziemia nas stworzyła" Lewis Dartnell



Lubię pozycje popularnonaukowe, ubogacają mnie, dają szersze spojrzenie na to, co mnie otacza, pozwalają przyglądnąć się światu od strony "ścisłej" i udzielają odpowiedzi na niektóre pytania, choć zawsze należy pamiętać o marginesie błędu - zwyczajnie, trzeba używać mózgu, a nie tylko go mieć.

"POCZĄTKI opowieść o tym, jak Ziemia nas stworzyła" z miejsca mnie zainteresowała i nie zawiodłam się. Lewis Dartnell prowadzi czytelnika po wybojach historii ludzkości i jest to raz droga kamienista, raz droga morska, ale zawsze droga, która uczy przetrwania, szacunku do przodków i zrozumienia dla chwili obecnej. Ta książka przypomniała mi inną, którą również niedawno czytałam "STRZELBY, ZARAZKI, STAL" również od Wydawnictwa Zysk i S-ka (jej recenzję znajdziecie na moim BLOGU). Pięknie się uzupełniają i ze sobą korespondują.
Patrząc na ludzki gatunek, często widzimy tylko teraźniejszość i nie dostrzegamy przyczynowości, logicznego ciągu zdarzeń (z logiką w ogóle ludzkość ma coraz to większy problem), a przecież jesteśmy konsekwencją cudzych wyborów i konsekwencją przyrodniczych możliwości i ograniczeń.




Autor bardzo dobrze zaprojektował ten "wykład", świetnie go tematycznie ułożył i ja, choć nie czyta się tego lekko, nie zmęczyłam się. Świetnie mi się "wchodziło" w głąb Ziemi, poznawałam te wszystkie kamienie, wapienie, marmury, kredy i krzemienie - w tych skałach jest moc, jest opowieść, tylko trzeba umieć ją odczytywać. Świat metali, tak ważny dla rozwoju wszelkiej cywilizacji został tu opisany w sposób przystępny i daje odbiorcy całą paletę zagadnień współistniejących, współdziejących się.
Nasza Ziemia walczyła o życie. Była lodem, była pyłem, była ogniem i stała się wreszcie domem... lecz i to minie. My miniemy. Franklin powiedział, że jedyną pewną rzeczą na tym świecie jest śmierć i podatki - miał rację. To piękne i zarazem straszne - piękne, bo Ziemia sobie poradzi, ona będzie trwać, nie jesteśmy jej konieczni - straszne... cóż... z tych samych powodów.




"POCZĄTKI opowieść o tym, jak Ziemia nas stworzyła" nie jest książką pozbawioną wad. Niektóre teorie, jak to teorie, mnie nieco zdziwiły - zwłaszcza, gdy autor wchodził na teren poglądów, polityki (to zawsze wywołuje mieszane uczucia), ale z drugiej strony pobudził mnie do szybszego myślenia, do pewnej konfrontacji i za to jestem mu wdzięczna. Pozostawiam ten margines błędu dla człowieczeństwa - dla... powiedzmy "duszy". Wierzę, że nie jesteśmy tylko zlepkiem komórek, choć w dzisiejszych czasach trudno jest wierzyć w drugiego człowieka i piszę to z wielkim smutkiem. Jest w nas tyle gniewu, tyle agresji, tak bardzo chcemy wojny - lecz nikt nie chce na niej umierać.
Przeczytajcie "POCZĄTKI", bo to dobra lekcja dla nas na te czasy. To rzut okiem na to, co było, a czego do końca i tak nigdy nie pojmiemy (na szczęście). Nauczmy się pokory i bądźmy ludźmi, o których kiedyś ktoś nie będzie musiał pisać - cymbały.

8/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π



wtorek, 27 października 2020

#recenzjePi "W Królestwie Bazgraju" Dominika Czerniak-Chojnacka



Zeszyt ten zaraz zwrócił moją uwagę i nawet nie umiem dokładnie powiedzieć dlaczego. Jakoś tak miło mi się zrobiło, gdy przeczytałam tytuł i zobaczyłam te zabawne ilustracje. Pomyślałam: o! to będzie coś świetnego dla malucha! I się nie pomyliłam.



"W Królestwie Bazgraju" jest zeszytem ćwiczeń rysunkowych dla trzylatków. Dzieciątko ma możliwość puścić wodze fantazji, pokazać swoją kreatywność i sprawdzić spostrzegawczość, a na dokładkę to miła opowieść o księciu, który naprawdę musi się postarać, by zdobyć serce księżniczki Emilii.




Jaka jest księżniczka Emilia? Cóż... jest troszkę roztrzepana, troszkę niezdecydowana, troszkę urocza, troszkę zadziorna, troszkę uparta... i całkowicie kochana. Pomagamy jej wybrać sukienki, wchodzimy do jej szafy, odnajdujemy skarpetki pod łóżkiem, czeszemy członków królewskiej rodziny, projektujemy korony ACH tyle tego jest!




Jaki jest książkę? Cóż... troszkę waleczny, troszkę zdeterminowany, troszkę szalony (z miłości oczywiście - a to na plus), troszkę przystojny... i całkowicie kochany. Czyli para idealna. Lecz zanim będzie z nich para musimy pomóc mu odnaleźć księżniczkę, musimy zbudować most, przetrwać burzę z piorunami, walczyć ze smokami i zreperować drabinę ACH tyle tego jest!




Nasza pociecha ma również do dyspozycji naklejki, a jak wiemy każde dziecko (i nie tylko dziecko, bo JA też) lubi naklejki i nakleja je namiętnie (po lodówce, laptopie, mamy bluzce... tutaj będzie naklejanie na książkę - więc wszystko pod kontrolą.

Oczywiście polecam ten zeszyt ćwiczeń - będziecie się świetnie bawić.

bardzo dobra, twórcza pozycja
7/10
seria MĄDRALE
Wydawnictwo Dwie Siostry
π

poniedziałek, 26 października 2020

#recenzjePi "Może pora z tym skończyć" Iain Reid



Tytuł... zdanie... pytanie... twierdzenie... możliwość : "Może pora z tym skończyć" - książka dziwaczna, przewrotna, przerażająca i przerażająco przygnębiająca - PSYCHODELICZNA. Trudno otrząsnąć się po takiej lekturze, to wręcz przeżycie traumatyczne, kujące i dziobiące. Czyste szaleństwo!



"Może pora z tym skończyć" wwierca się w głowę i nie pozwala o sobie zapomnieć. Ściska między uszami, eksploduje i nagle gaśnie, jakby nigdy nic - znika. Pustka, pustka, pustka - to pozostaje. Sięgnęłam po tę książkę inaczej, przewrotnie, tak jak nie sięgam wcale - czyli po filmie na jej podstawie. Reżyser - Kaufman - ukazał mi wizualną perłę, piękne światło, cudowne kadry, niezwykła gra aktorska i klimat... oczywiście treść... treść pokręcona tak, że musiałam poznać pierwowzór. Nie zawiodłam się. Trudno też ocenić, co jest lepsze. Film posługuje się innymi środkami wyrazu, a słowo pisane innymi. W filmie mamy podany gotowy produkt, przy książce musimy użyć wyobraźni - im dziksza ona jest, tym... w tym przypadku... lepiej. Ciekawa byłam także różnic i faktycznie je odnalazłam, choć efekt jednego i drugiego dzieła się nie zmienił. Początek identyczny, w filmie mamy oczywiście skróty, wybiórczość jeśli chodzi o dialogi, ale to zrozumiałe, lecz wszystko toczy się zgodnie z książką. Różnicę dostrzegamy w drugim segmencie, bo zarówno film jak i książka podzielone zostały, a raczej przeplecione zostały dwoma rzeczywistościami i właśnie ta druga rzeczywistość, te didaskalia różnią się, choć nie zmieniają sensu i oba zabiegi cenię na równi. Dobrze było poznać i wersję kinową i literacką.




Iain Reid przedstawił nam podróż w wielu odsłonach. Chłopak zabiera dziewczynę na kolację do rodziców - to jest baza, fundament. Narrację prowadzi ona i składa się na nią relacja rozmowy z Jackiem jak i jej myśli, przemyślenia. Mamy też ten drugi segment, pisany kursywą, krótki i przypomina nagrany na dyktafon dialog - kogoś - o czymś - co się stało - czytelnik domyśla się, o czym rozmawiają osoby, ale niczego nie może być pewien i właśnie ta niepewność jest siłą całej opowieści. Na każdej kartce stajemy się, my, odbiorcy, coraz to bardziej niepewni.




Książka zasmuca, jest wstrząsająca, bo jest o samotności w wymiarze totalnym, bezkompromisowym, tutaj nie ma złudzeń, tutaj jesteś sam. Nie mogę wam napisać o czym ta historia naprawdę jest, bo zdradziłabym wam całą zabawę (choć słowo "zabawa" średnio pasuje), ale mogę obiecać, że zryje wam umysł i pozostawi przeżutych na środku drogi do "Może pora z tym skończyć".




Wyjątkowość tej pozycji jest niezaprzeczalna. Styl autora wyróżnia się z tłumu i zasługuje na zauważenie. To nie jest długa książka, można ją przeczytać w jeden dzień - ja poświęciłam jej niedzielę i nie żałuję, choć wprowadziła mnie w stan lekkiego otępienia i silnego przygnębienia, ale zjadłam czekoladkę i zaraz zrobiło się lepiej - no i Słoneczko pięknie w poniedziałek nam zaświeciło. Cóż... ze swej strony polecam, bo w literaturze chodzi przecież o to, by poruszała, a "Może pora z tym skończyć porusza, tego możecie być pewni. Co jeszcze? Faktycznie, chyba to nie książka dla każdego, lecz każdy, kto odważy się z nią zmierzyć, dostanie coś innego, bo pisarz czytelnika potraktował uczciwie, nie jak matoła, któremu wszytko należy podać na tacy, ale jak myślącą istotę, którą stać na interpretację.

PSYCHODELICZNA podróż w głąb najczarniejszych STRACHÓW
8/10
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π

sobota, 24 października 2020

#recenzjePi "OBŁAWA" Colin Sutton



Zaczęłam tę książkę czytać wczoraj po południu i skończyłam ją dzisiaj - poszło szybko, bo została napisana bardzo sprawnie i tak, że trudno się od niej oderwać. Dawno nie sięgałam po ten typ "true crime", a musicie wiedzieć, że kiedyś zarówno zaczytywałam się w takiej literaturze, jak i oglądałam wiele dokumentów w tych tematach. Było to w liceum, kiedy myślałam, że sama będę ścigać przestępców i wsadzać ich za kraty. Teraz chciałam się przekonać, czy nadal mnie to ciekawi i okazało się, że tak, choć nie sądzę, że zacznę czytać takie książki w przepastnych ilościach. Raczej od czasu, do czasu.



Jaka jest "OBŁAWA"? Na początku miałam pewne obawy, bo na okładce można przeczytać "w jaki sposób oddałem w ręce sprawiedliwości seryjnego zabójcę Leviego Bellfielda"... No właśnie! Zaraz pomyślałam, że będzie to jakaś autolaurka faceta o przerośniętym EGO - na szczęście moje obawy były niesłuszne, a Colin Sutton okazał się porządnym gościem o wielkim sercu i talencie.




Pierwsze, co rzuca się w oczy, to styl, jakim ta historia została napisana. Czyta się to świetnie, wręcz płynie się od strony do strony. Były detektyw nadkomisarz wciąga lepiej, niż autorzy poczytnych kryminałów, czy thrillerów. Może dlatego, że to prawda, ale trzeba mu oddać, że pisać potrafi i nie jest to pisanie "urzędnicze", ale takie, w którym czytelnik odnajduje prawdziwych ludzi i rozumie ich tragedie.
Lecz największą zaletą tej książki jest jej warstwa poznawcza. Colin Sutton krok po kroku przedstawia nam etapy śledztwa. Nie jest względem siebie bezkrytyczny, odsłania się przed nami i zawsze skupia się na ofiarach i na tym, by ich nie było więcej. Trudności na jakie napotykał z zespołem, niezwykła skrupulatność i ogrom pracy, jaką musieli wykonać - to przytłacza. W takich śledztwach liczy się nawet najdrobniejszy szczegół, bo ten szczegół może okazać się decydujący np. na sali sądowej. Niczego nie można pominąć, a przecież ci detektywi są tylko ludźmi. Oni po wszystkim muszą wrócić do swoich rodzin, do domów i patrzeć na córki, które przecież też mogły być ofiarami zabójcy. To gorzki kawałek chleba, ale ta praca daje satysfakcję - ta praca jest potrzebna, a w życiu dobrze czuć się potrzebnym. Zwycięstwo zespołu, to zwycięstwo sprawiedliwości.
Wcześniej nic nie słyszałam o sprawie Leviego Bellfielda, teraz wiem chyba o niej wszystko. Uważam, że to bardzo dobra książka dla tych, co interesują się, lub planują mieć jakiś związek - zawodowy - z wydziałem śledczym. Mogę spokojnie napisać, że to kopalnia wiedzy i książka wielce użyteczna. Autor oddał nią również cześć pamięci trzem dziewczynom, które powinny żyć i tym życiem się cieszyć. To ważne, by pamiętać o ofiarach - uważam, że powinno się przede wszystkim pamiętać o ofiarach, a mordercę wtrącać za kraty i o nim zapominać - niech gnije.




Muszę wam się przyznać, że okładka mi nie siadła i wolałabym patrzeć na twarze zamordowanych, niż na twarz tego śmiecia... gdy odkładałam książkę na półkę, to zawsze frontem do dołu, by nie widzieć tej mordy. No cóż, nie o okładkę tu jednak chodzi, a o to, że jeśli jesteście zainteresowani taką tematyką, to możecie spokojnie sięgać - będziecie zadowoleni, bo to skarbnica wiedzy napisana przez świetnego detektywa. Ach! Właśnie! To, co mnie ujęło chyba najbardziej, to fakt iż Colin Sutton miał być prawnikiem, lecz szybko zrozumiał, że to zakłamane bagno i wybrał ściganie przestępców - czyli zawód, w którym złego się wsadza za kraty, a nie broni.

bardzo dobra
7/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π



piątek, 23 października 2020

#recenzjePi "SUPERNAWIGATORZY jak zwierzęta odnajdują drogę" David Barrie



Tę książkę podczytuję już od jakiegoś czasu i dzisiaj przyszła pora na recenzję. "SUPERNAWIGATORZY" są w swym gatunku pozycją wyjątkową, ponieważ pomimo naukowej tematyki autorowi udało się utrzymać ciekawość czytelnika do ostatniej strony. Czułam, że to będzie dla mnie świetna pozycja i tak też się stało. Idealna do poranne kawy, ale też i doskonała na wieczór - dostarcza moc ciekawych informacji, od których może się zakręcić w głowie. Ach! Gdybyśmy tylko mogli wszczepić sobie zdolności nawigacyjne gołębi lub... krokodyli. Jakie możliwości by się przed nami otwarły, jakie perspektywy! Choć może lepiej zostawmy je prawowitym właścicielom, bo jak znam życie człowiek z najpiękniejszego daru potrafi zrobić świństwo.



David Barrie cudownie zrównoważył naukę z miłą chwilą przy książce. Poprzez mnogość odwołań do historii, dawnych odkryć, opowieści o marynarzach i żeglarzach, ale i o niezwykłych obserwacjach zwierząt, wnioskach z tychże obserwacji płynących - dał nam smakowity kąsek i furę tematów do rozmów i przemyśleń.
Jak to jest, że żuki gnojowe toczą swoją "kulkę" dokładnie po linii prostej? Co im pomaga? A mrówki? Te genialne, małe pracusie, co zawsze trafiają do odpowiedniej dziurki? Co daje im tę nieomylność i na czym polega ich zmysł nawigacji? Okazuje się, że ludzie wcale nie są tacy genialni jak im się wydaje (okej... jak nam się wydaje - tak to powinnam napisać, gdyż również należę do tego gatunku).
Zatem: wydaje NAM się, że zjedliśmy wszystkie rozumy, że technologia popchnęła nas w światło wiedzy wszelkiej i już nikt, ani nic nam nie podskoczy. Otóż okazuje się, że dzięki "postępowi" (którego oczywiście zalety dostrzegam) staliśmy się intelektualnie niepełnosprawni, chociażby w zakresie orientacji przestrzennej. Nasz mózg przestał się starać, bo nie musi się starać. Zwierzęta zaś działają na najwyższych obrotach, bo aby przetrwać, muszą zawsze trafiać do domu.

GPS Mózgu - świetnie uzupełnia się z SUPERNAWIGATORAMI



"SUPERNAWIGATORZY", to pozycja, która otwarła mi oczy i nadal przecieram je w zdumieniu i zachwycie nad wspaniałością świata przyrody, żywego organizmu, który zawsze znajdzie sposób, by przedrzeć się przez beton cywilizacji.
Gorąco namawiam was do sięgnięcia po tę książkę. Gwarantuję, że nie będziecie się przy niej nudzić, bo co stronę, a nawet co akapit zaskoczy was nowa opowieść o geniuszu tych najmniejszych, teoretycznie najprostszych istot. Nie oceniaj książki po okładce - choć akurat w tym przypadku można to zrobić, bo okładka jest piękna. Wydawnictwo UJ jeszcze nigdy mnie nie zawiodło - w ciemno biorę wszystko, co proponują i poszerzam horyzonty.

8/10
seria #nauka
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
π


czwartek, 22 października 2020

#recenzjePi "Zabójstwo Brangwina Kąkola" M.T. Anderson, Eugene Yelchin



Książka, obok której nie można przejść obojętnie - z wielu względów. Zaczynając od pierwszego wrażenia, czyli zachwycającego wydania, tak pięknego, jak piękne są stare księgi w starych bibliotekach. Warstwa wizualna została dopracowana do perfekcji, nie mogę się do niczego przyczepić. Okładka wyważona, spójna, ze złoconymi elementami, nie ma tu nic "za dużo" ani "za mało". Kolorystycznie cacuszko! Lecz okładka jest jedynie wstępem do wnętrza, a to "wnętrze" skrywa fantastyczne niespodzianki. Całą paletę niespodzianek. "Zabójstwo Brangwina Kąkola" jest powieścią na wpół graficzną, na wpół literacką. Za ilustracje odpowiadał Eugene Yelchin, zaś za słowa M.T. Anderson. Obaj panowie olśniewają talentem, błyskotliwością i niebywałym wzajemnym zrozumieniem dzieła, które tworzą. Dopełniają się, tak bardzo do siebie pasują, że czytelnik przestaje zauważać to, czy czyta, czy ogląda. Jest w tej nietypowej opowieści lekkość i wyczuwalna, namacalna wręcz przyjemność - przyjemność tworzenia. Widać, że autorzy mieli frajdę i włożyli w to serce.



Nie jest to jednak banalna historia, którą opowiedziano wyłącznie dla rozrywki gawiedzi. "Zabójstwo Brangwina Kąkola", to wnikliwa analiza ludzkich zachowań, gorszącej władzy, elit, które elitami są wyłącznie z samonadania i nazwy. Znajdziemy tu "szarych obywateli" dwóch zwalczających się królestw : elfiego i goblińskiego. Autorzy dokonali ciekawego zabiegu, o którym chyba nie mogę wam tu napisać, bo bym zdradziła wiele, ale zdecydowanie pomysł zasługuje na głośnie brawa.




Uderzyła mnie w tej książce prawda, bo jak to z prawdą bywa - nawet z tą oczywistą, o której istnieniu wiemy - bije po pysku. Choć w książce tej znajdujemy moc humoru, który jest pięknie wyważony i faktycznie zabawny, to wyłania się z niej także smutek, bo smutne jest, że to trafna diagnoza, że tacy jesteśmy i że taki świat tworzymy. Co jakiś czas wywołujemy wojny, a codziennie wywołujemy małe wojenki i zarówno te wielkie, jak i te małe w konsekwencji tylko niszczą. Nasze uprzedzenia często wynikają z niezrozumienia, dlatego takie ważne jest podjęcie wysiłku, otwarcie się na drugiego człowieka, bo prywatne sądy zazwyczaj są odbiciem w krzywym zwierciadle nagromadzonych przez lata kłamstw wbijanych nam do głowy przez władców świata. Rozmowa! Rozmowa! I jeszcze raz ROZMOWA. Rozmawiajmy ze sobą, uczymy się od siebie i słuchajmy się wzajemnie - to nam może tylko wyjść na dobre.




Brangwin Kąkol, czyli jeden z głównych bohaterów i jednocześnie bohater tytułowy, elf historyk na początku zraża do siebie wszystkich, również czytelnika, lecz poznaje Werfela, goblina archiwistę, który wywróci jego światopogląd do góry nogami. Co ta dwójka nawywija, ile arystokratycznej krwi napsuje, jakie międzynarodowe nieporozumienia wywoła - tego tutaj nie sposób opisać. Śledzenie ich losów było dla mnie wielką przyjemnością i bardzo się cieszę, że sięgnęłam po tę książkę.




Podziwiam talent obu panów. M.T. Anderson pisze doskonale. Ma charakterystyczny styl i cięty dowcip (cięty, ale elegancki). Jego pomysłowość przerosła moje oczekiwania, bo kto to słyszał o dwugłowym ośle, który sam nie wie, dokąd iść i gdzie ma tył, a gdzie przód (spróbuj człowieku, elfie i goblinie na nim dojechać do celu). Co zaś się tyczy Eugenea Yelchina... świetna robota, ostra kreska, wyrazista, groteskowa i doskonale oddająca klimat opowieści. Ogólnie całość : perełeczka.

9/10
Wydawnictwo Dwie Siostry
π

wtorek, 20 października 2020

#recenzjePi "LISTY" J.R.R. Tolkien



Najważniejsza książka roku 2020 (oczywiście dla mnie). Ci, co mnie już trochę znają wiedzą, że Tolkien jest pisarzem mojego życia i każda jego książka, jej wznowienie, nowe wydanie sprawia, że serduszko zaczyna mi mocniej bić. Nie wiem jak to się stało, ale ja do tej pory w łapkach nie miałam LISTÓW mistrza! Na szczęście Wydawnictwo Zysk i S-ka rozbiło bank tym przepięknym wydaniem - czy wy je widzicie?! Widzicie tę okładkę?! Lecz po kolei, bo zaczęłam (jak to u mnie) od ogona, czyli w przypadku książki - od wyglądu (wrócę jeszcze do zachwytów nad tym wizualnym cudeńkiem - spokojnie).



LISTY są grubaśną pozycją i zaraz tutaj powinnam napisać, że "dla fanów" Tolkiena. Otóż ja uważam, że nie tylko dla fanów. Każdy, kto interesuje się pisaniem, pisać by chciał zawodowo, lub zwyczajnie lubi poznawać zaplecza twórcze mistrzów pióra - oto ma świetną ku temu okazję. To prawdziwa skarbnica zmagań pisarza z czystą kartką papieru i własną wyobraźnią. Doskonałe studium pracy, heroicznej pracy nad dziełem, które nie będzie tylko tanią rozrywką, lecz wieloznaczną, głęboką opowieścią o ludzkiej naturze - o dobru i złu i o odwiecznym, trudnym wyborze właściwej, choć wyboistej drogi.




Czytałam w paru recenzjach, że choć świetnie się poznaje LISTY traktujące o pracy Tolkiena, to pewne skrępowanie dopada odbiorcę, gdy przechodzi do tej bardziej prywatnej korespondencji. Nie wiem dlaczego tak się ktoś poczuł, bo ja uważam, że właśnie ta prywatna korespondencja (głównie mam tu na myśli listy do żony Edith) jest szczególnie interesująca. Właśnie o to mi chodziło, gdy sięgałam po tę książkę, o tego prywatnego Tolkiena.




Oczywiście wszystkie listy cenię tak samo, bo uwielbiam poznawać zmagania i wątpliwości, jakie targały autorem podczas tworzenia rozległego uniwersum, ale te prywatne, te czułe... ach! Cudowne! I jakie piękne partnerstwo, małżeństwo nam się z tego wyłania. Coś, o co dzisiaj jest tak szalenie trudno, bo świat pędzi do zwariowania, a my tylko się mijamy w progu. Miłość musi opierać się na zaufaniu, na przyjaźni i bezgranicznym oddaniu, bo naprawdę te dwie osoby są jedną. Jeśli ty jesteś smutny, ja też jestem smutna, świętujesz sukces, świętuję z tobą, bo również go odniosłam. Zadaję pytania, interesuję się tobą, kocham cię. Proste rzeczy, czasem krytyka, ale zawsze, bo pragnę dla ciebie dobra, bo jesteś mną, a ja tobą.




Tolkien jest dla mnie mistrzem nie tylko jako pisarz, ale także jako człowiek. Miał zawsze jasne poglądy, przejrzystą etykę i wielką moralność. Żył pięknie i tworzył arcydzieła. LISTY odsłaniają go i przybliżają do nas, czytelników. To piękne, że mam wgląd w korespondencję kogoś tak wybitnego i dobrego. Tolkien pisał listy i każdy z nich zawiera treść, a nie tylko słowa (mam nadzieję, że rozumiecie o co mi chodzi - nie ma tu miejsca na paplaninę).




LISTY są drzwiami, przez które każdy z was może przejść do świata wyobraźni autora wszech czasów. Przy tej książce zrozumiałam, że pisanie nie jest lekkie nawet, jeśli ma się lekkie pióro. Wiele trzeba z pierwszego szkicu zmienić, wiele wywalić, wiele omówić i skonfrontować z innymi ludźmi, z przyjaciółmi, rodziną, wydawcą. To naprawdę ciężka praca, ale Tolkien kochał to, co robił. Z każdego listu wygląda wielka pasja i nieprzeciętny intelekt, który cały poświęcił się tworzeniu nieśmiertelnych dzieł.
Ważne jest również tłumaczenie. Agnieszka Sylwanowicz "Evermind" odwaliła świetną robotę. Uważam, że powinno się bardziej doceniać pracę tłumaczy, bo mają wielki wpływ na ostateczny odbiór tekstu przez czytelników. Tutaj wszystko gra (choć nie mam oczywiście angielskiego odpowiednika, ale czytało się to świetnie i stylistycznie jest bez zarzutów). Ogromną pracę pani wykonała, Pani Agnieszko!




I wreszcie wydanie! To nie jest jakieś tam wydanie, tylko to jest TO wydanie! Okładka mnie całkowicie porwała. Jędrzej Chełmiński zaprojektował, namalował fenomenalną interpretację LISTÓW. Ta stalówka! Te góry! To wszytko jest takie piękne, że codziennie muszę choć rzucić okiem na tę książkę. Sama przyjemność. A grzbiet! Wydawnictwo Zysk i S-ka TOLKIENA wydaje najlepiej w Polsce - co do tego nie mam wątpliwości. Dziękuję Wam! Dziękuję DZIĘKUJĘ! Jesteście kochani!

najważniejsza książka 2020
ARCYDZIEŁO o ARCYDZIEŁACH
10/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π


niedziela, 18 października 2020

#recenzjePi "KOTOLOTKI" Ursula K. Le Guin



Miałłłłłłł! Bardzo lubię koty i głęboko wierzę w to, że ze wzajemnością. Po "KOTOLOTKI" chciałam sięgnąć odkąd o nich usłyszałam, a wierzcie lub nie, usłyszałam o nich całkiem niedawno - chociaż to przecież klasyk, określany mianem arcydzieła literatury dziecięcej. Jakoś ten tytuł ominął moje dzieciństwo, lecz nadrobiłam i teraz mogę wam o ów spotkaniu opowiedzieć.



Od dawna czaiłam się na Ursulę K. Le Guin i "KOTOLOTKI" są moim drugim zetknięciem z jej prozą. Zaczęłam od "Czarnoksiężnika z Archipelagu", który powiedzmy... podobał mi się umiarkowanie. Nie zachwycił mnie, ale też i nie zraził do twórczości pisarki. Jednak to książki dla dzieci zajmują szczególne miejsce w moim sercu i na szczęście Ursula mnie tutaj nie zawiodła.
"KOTOLOTKI", to miła opowieść o kotach, które przyszły na świat ze skrzydłami. W tym konkretnym wydaniu od Prószyński i S-ka mamy cały cykl w skład którego wchodzą: "Kotolotki", "Powrót kotolotków", "Wspaniały Alexander i kotolotki" oraz "Jane rozkłada skrzydła". Każda część jest na tym samym, bardzo dobrym poziomie. To napisane prostym językiem historie o tym, jak radzić sobie w świecie, w którym bycie innym stwarza problemy, ale i daje możliwości. Mamy tu ludzi dobrych i ludzi nastawionych na zbijanie kasy. Mamy rodzicielskie rozterki i konieczność pozwolenia dzieciom odlecieć w stronę innej, lepszej przyszłości. Mamy traumę, którą jeden z kotolotków musi przepracować nie bez pomocy innego kotka. Cóż, mamy tu naprawdę wiele tematów, które warto poruszać ze swoimi pociechami, więc będzie to dla nich i dla was świetna lektura.




Najbardziej podoba mi się "Wspaniały Alexander i kotolotki", bo porusza bardzo ważne tematy w delikatny i obrazowy sposób. Zapewniam, że spokojnie możecie tę książkę oddać w ręce swoich pociech, bo nie ma tu niczego, co by mogło wymagać wyjaśnienia, lub co by rodziło jakieś niepotrzebne dyskusje, czy konflikty. Nie znajdziecie tu głupich filozofii, które dzisiaj próbuje się wszędzie wcisnąć. "KOTOLOTKI" są zwyczajnie miłe i idealne dla małego czytelnika.




Tak jak już pisałam, styl jest prosty, zdania nie są skomplikowane a czcionka duża. Poza oczywistą opowieścią możecie znaleźć opowieść między słowami, która jest warta zastanowienia się i dyskusji. "KOTOLOTKI" skojarzyły mi się z takimi książkami jak "Słoneczko", czy "Kocia mama" i to nie tylko stylem, ale i ilustracjami. S.D. Schindler ciekawie zobrazował nam tę baśń o skrzydlatych kotach, choć to nie jest mój ulubiony styl. Zdziwiło mnie, że gdy Ursula opowiada o zimie, on ilustruje raczej lato, ale nie jest to zbyt drażniące, tylko zastanawiające. Ogólnie ilustracje są ładne i tworzą klimat odpowiedni dla książek pisanych w tamtym czasie. Sam zaś pomył na głównych bohaterów uważam za genialny.

bardo dobra
7/10
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π


sobota, 17 października 2020

#recenzjePi "DZIEJE POLSKI opowiedziane dla młodzieży" Feliks Koneczny



Przede wszystkim FELIKS KONECZNY! Wspaniały, wybitny historyk, którego tekstów słuchałam jeszcze jako dzieciak w radiu i śmiało mogę napisać, że zainteresował mnie historią Polski. W zasadzie na tym mogłabym zakończyć, bo uważam, że to najmocniejsza rekomendacja - to, że młody człowiek dzięki czyjejś pracy spojrzał na historię, jako na coś żywego, pięknego i określającego nas, jako ludzi, jako byty zawieszone w konkretnej rzeczywistości. Bez przeszłości nie ma przyszłości i nie są to tylko patetyczne słowa, ale fakt, który dzisiaj, współcześni "mędrcy" starają się ośmieszyć. Kpienie z Polski, z polskości, z patriotyzmu - cóż, to chyba stało się narodowym sportem. Smutne...



Wróćmy jednak do książki. "Dzieje Polski opowiedziane dla młodzieży" są jednym z wielu wybitnych tekstów tego autora i zdecydowanie warto mieć na półce chociaż jedną jego publikację. Omawiana przeze mnie pozycja jest o tyle ważna, że skierowana została do młodych, co oczywiście nie znaczy, że stary się przy niej zanudzi. Śmiem twierdzić, że większość Polaków (niestety, o zgrozo) ma historyczną wiedzę na poziomie skandalicznie niskim - może Grunwald potrafią określić, ale czy na pewno?




Feliks Koneczny przyciąga stylem, lekkim, baśniowym, dzięki czemu czyta się to jak najlepszą powieść, jak fantasy najwyższych lotów - tyle, że to prawda, a omawiany świat istniał i zrodził nas. Zaczynamy tę przygodę od czasów pogańskich i biegniemy poprzez rozległe pola królów i książąt Polski, przyglądamy się z bliska tragediom, niesprawiedliwości, okrucieństwu i złodziejstwu Szwedów (wstrząsające, jak nas zorali i nigdy za to nie zapłacili). Stajemy pod Grunwaldem, by razem z Jagiełłą zwyciężyć Krzyżaków. Patrzymy, jak dziobią nas nienasyceni sąsiedzi, jak musiał Polska się bronić, jak wykrwawiać, by stać się w końcu domem nas wszystkich. Czy zasłużyliśmy sobie na ten dom?




Porywająca opowieść o nas - cóż więcej chcieć! ogromnie cenię Feliksa Konecznego i zawsze będę was namawiać do czytania jego dzieł. Wartościowa literatura, to taka, która nie tylko daje rozrywkę, ale i uczy - tutaj mamy i jedno i drugie. To książka, którą rozdział po rozdziale warto czytać razem z dzieciakami i rozmawiać o tym, co się przeczytało. Gwarantuję wam, że to w przyszłości zaowocuje, a wasze dziecko wyrośnie na świadomego Polaka, który kocha Ojczyznę i potrafi odróżnić prawdę od fałszu.
Dodatkowym atutem tej książki, są ilustracje (Mikołaj Kamler) i choć nie są do końca w moim stylu, to urozmaicają tekst i dają oddech. Piękne wydanie i wybitna treść - nic, tylko brać i czytać.

9/10
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π