Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 września 2020

#recenzjePi "BIBLIOTEKA W OBLĘŻONYM MIEŚCIE o wojnie w Syrii i odzyskanej nadziei" Mike Thomson



Wojna jest niewyobrażalnym okrucieństwem, kaleczy, torturuje, zabija. Nie ma litości dla dzieci, ani kobiet, nikogo nie oszczędza, zawsze zbiera krwawe żniwo, a tym, co przetrwali odbiera nadzieję - taka jest wojna. Lecz nie tacy są ludzie. Ludzie kochają, pragną, walczą, szukają nadziei nawet w gruzach zbombardowanego miasta. Tacy są bohaterowie tego przejmującego reportażu Mikea Thomsona. Zaszczytem było poznanie ich losów, które dla każdego mogą być inspiracją i siłą, bo nawet w beznadziejnej sytuacji jest duch, który pomaga wstać z kolan. Tym "duchem" w przypadku mieszkańców zniszczonego miasta Darajji były książki.



"Biblioteka w oblężonym mieście", to opowieść niosąca ogromny ładunek emocji, to trudna, acz pokrzepiająca książka. Reporter przedstawił nam niezwykłe osoby, które pomimo ciągłego napięcia i obawy o własne i bliskich życie trwają i działają. To historia nadziei i wielkiej miłości do książek, do opowieści, które choć na chwilę przenoszą w inne, lepsze miejsce.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, bo gdy czyta się o chłopcu, który ryzykuje dla książki, który wraz z przyjaciółmi wyciąga te "papierowe anioły" ze zniszczonych domów pod osłoną nocy i pod lufą snajperów... cóż, gdy czyta się o tym wszystkim budzi się najpierw gniew. Ogromna złość, bo to przecież zawsze "ludzie ludziom"... lecz następny jest podziw. Oni naprawę walczą o przyszłość, o lepsze jutro, o teraz - o to by to teraz przetrzymać.
Książki mają moc, potrafią czynić cuda, bo potrafią jednoczyć i dawać nadzieję. Jeśli ludzie, którzy codziennie słyszeli odgłosy spadający bomb, którzy tracili bliskich, byli więzieni... jeśli ci ludzie budują tajną bibliotekę, to cóż więcej można dodać? Czyż to nie wystarczający dowód na to, że książka faktycznie ma moc?




Mike Thomson napisał reportaż wojenny, lecz inny niż wszystkie, które do tej pory czytałam. Tutaj wojna, choć głośna i okrutna, jest tłem, jest jak noc, która zawsze przychodzi po dniu. Tutaj nawet biblioteka nie jest główną bohaterką, ona jest tylko pretekstem, jest tym, co łączy życia rożnych osób i pozwala opowiedzieć ich historię poprzez swoje istnienie. Mike na początku pokazał nam Darajję z przeszłości, jej historię i jej rozkwit. Widzimy piękne miasto, miasto najsłodszych winogron i szczęśliwych ludzi, by za chwilę nam je zbombardować... czujemy tę stratę, przeżywamy ją, rozumiemy jej rozmiar.
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego jeszcze nigdy mnie nie zawiodło, a czytałam już wiele pozycji z ich oferty. Seria #mundus, czyli seria reporterska, to wybór prawdziwych pereł z tego gatunku i nie inaczej jest w przypadku "Biblioteki w oblężonym mieście".

8/10
seria MUNDUS
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
π



sobota, 26 września 2020

#recenzjePi "Proza z obserwatorium" Julio Cortazar



Maleństwo, kruszynka, literacka pocztówka, broszurka - tym na oko jest "Proza z obserwatorium" pióra Julio Cortazara - lecz czym jest naprawdę? I to pytanie jest z serii tych z dziwną odpowiedzią: Czym zechcesz.

Mamy tu 47 stron, na których z tekstem walczą fotografie autora. Są to fotografie "z duszą", takie jak to kiedyś robiono, a jakich dziś nie robi się niemal wcale. Nie są idealne, nie są doskonałe, może nawet nie są przemyślane, ale są naturalne, prawdziwie i wolne. Przedstawiają kawałki marmurowego ciała obserwatorium wzniesionego na polecanie Dżaj Singha, który choć jest bohaterem tej krótkiej rozprawy, to tym bohaterem tak naprawdę nie jest, bo nikt wspomniany tu nie jest naprawdę bohaterem, nie jest postacią - każdy jest każdym i każdy jest nikim, a wszyscy są sobą. Chociażby węgorze. Podróżujące węgorze. Wijące się w wodzie węgorze. Czarne wstęgą życia węgorze. Płynące węgorze. Walczące węgorze. Węgorze, które się poddały i które istniały i te, co przetrwały, by dokończyć to, co zaczęły.




Julio Cortazar bawi się z nami słowem i obrazem, prowokuje, rozpala, olśniewa i oburza. Nie musimy się z nim zgadzać, ale musimy z nim płynąć, z nim i z węgorzami i z gwiazdami i z marmurem, zimnym, kształtnym, namiętnym.
Jaki jest ten tekst? Tak! On jest namiętny! Namiętny do bólu, do granic wytrzymałości, do kości. Namiętny, uniesiony pożądaniem, zbliżeniem, rozhuśtaniem zmysłów. Bo "Proza z obserwatorium", to proza, która jest poezją i poezja, która jest prozą. To miłość pełna, droga ku życiu, ku człowieczeństwu czystym człowiekiem, to Eros mącący wodę Logosu.




Słowa to treść, miękki puch, w który autor nas zaprasza... nie.... nie zaprasza... rzuca nas w ten puch i rozpływamy się we własnych pragnieniach, w dzikiej nagości literackiego doświadczenia. Dziwne jest to jego pisanie... dziwne i hipnotyzujące. Mistyczne słowa, zdania, obrazy unoszą myśl w niebo, w gwiazdy, by zaraz zanurzyć się w zimnych rzekach pełnych węgorzy - realizm magiczny kipi.

"(...) zwierzę Ziemia udusiłoby się w powolnej nieruchomości, gdyby nie tkwiło od zawsze w żelaznym płucu przestrzeni, gdyby milcząca trakcja księżyca i słońca nie przyciągała i nie odpychała zielonej piersi wód."

Tak pisze Julio Cortazar. Taki jest ten tekst, ta broszurka, to maleństwo.

8/10
Wydawnictwo Literackie
π


czwartek, 24 września 2020

#recenzjePi "SNY i TOBOŁKI pana PIERDZIOŁKI" Kasia Cerazy



Niektórzy serii tej nie lubią... okej. Ja ją lubię i chciałabym mieć cały komplet, ale niestety tom 1 i 4 ("Pan Pierdziołka spadł ze stołka" oraz "Wiejskie gryzmołki Pana Pierdziołki") nie są już dostępne, nakład się wyczerpał, więc dysponuję tylko trzema tomami i tan jest ostatnim, który dla was recenzuję... niestety...



Dlaczego lubię tę serię? Bo mnie śmieszy, bo nawet "niestosowne", jak to niektórzy piszą, wierszyki, są wierszykami wypływającymi z ustnych przekazów, z chichów i śmieszków, z podwórkowych przekomarzanek i właśnie tak do tego podchodzę - na luzie. Oczywiście nie znajdziecie tu literackiego kunsztu, pouczającego (choć czasem są pouczające) morału, opowieści, że ciary po plecach idą... No nie, ale też i nikt tego w tej serii szukać nie powinien. To barwny zbiór, czasem głupot, czasem ludowych mądrości, przysłów, wywrotowych wierszyków, ale też i rymowanek, które w trudnym czasie Polakom ubarwiały życie i dodawały otuchy.




Faktycznie, to może nie są książeczki dla dzieci, należy je mieć pod kontrolą i dawkować umiejętnie, ale są to książeczki idealne dla mnie i dla dzieci, które potrafią odróżniać żart od "na serio". Zmysł krytyczny się przydaje, ale i półotwarte oko też.
Jak zawsze jestem pod urokiem ilustracji Kasi Cerazy. Co by tu nie pisać, napisać trzeba, że odwaliła kawał świetnej roboty. Brawo Kasia! Książeczki są bardzo ładnie wydane, w twardej oprawie i niedrogie. Ów część kosztuje 14 zł!

UWAGA rozumiem zaniepokojenie rodziców, bo i moim zdaniem to książki raczej dla dorosłych i dorosły może się pośmiać. 

8/10
tom 3
seria Pan Pierdziołka
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π


#recenzjePi "TAJEMNICA EKSPLODUJĄCYCH ZĘBÓW oraz inne CIEKAWOSTKI z HISTORII MEDYCYNY" Thomas Morris



Ludzie lubią rozmaite ciekawostki, dziwne dziwności i historie, które przerażają, ale i bawią... choć przez łzy. Thomas Morris idealnie wyczuł ten zapał naszego gatunku do sensacji i ofiarował czytelnikom wór opowieści, które przy pierwszym z nimi spotkani wyzwalają niekontrolowany śmiech, by po chwili przeistoczył się on z zgrozę i wręcz obrzydzenie.



"Tajemnica eksplodujących zębów oraz inne ciekawostki z historii medycyny", to książka, która pozwoli wam na długi czas stać się duszą towarzystwa. Już nigdy nie zabraknie tematów do rozmów i nie doświadczycie krępującej ciszy... choć może... gdy będziecie przyjaciołom opowiadać o sprzedawcy łajna węży - które leczy - możliwe, że zamilkną na chwil parę.
Ja bardzo lubię czasem oddać się takim ciekawostkom, a ciekawostki z historii medycyny (że tak się wyrażę) ciekawią mnie wyjątkowo. Już kiedyś czytałam książkę o tej tematyce, lecz ta ma coś, czego tamta nie miała - mianowicie autentyczne relacje lekarzy z zabiegów, ich wskazówki "jak zachować zdrowie", dziwne artykuły w prasie i jeszcze dziwniejsze muzealne eksponaty. To prawdziwa kopalnia osobliwości.




Właśnie! Jaka jest ta książka? Osobliwa! Jakże to słowo doskonale ją opisuje. Szukacie wariackich historii... wariackich acz autentycznych?Z kart tej publikacji owe historie się wylewają. Już sam tytuł zaprasza nas na niezły odlot, a właściwie wkracza wybuchowo w nasze literackie gusta.
Thomas Morris niewątpliwie przyłożył się do tego zadania i zebrał takie kwiatki, że w głowie się przewraca. Książkę czyta się szczególnie szybko, bo każdy następny tytuł zachęca do poznania : "Przypadek wnętrzności pijanego Holendra", "Wędrująca kula muszkietowa", "Ślina i wronie wymiociny" - musicie przyznać, że brzmi co najmniej intrygująco.




Ogromne brawa należą się tłumaczowi Adamowi Tuzowi, który nie tylko przetłumaczył, ale i skorygował potknięcia autora i jego błędne sądy. Brawo dla tego pana! Sam Thomas Morris zastrzegł, że nie jest lekarzem i że błędy są możliwe, więc wybaczam... trochę nie w smak był mi czasem jego humor, ale cóż... tak bywa. Ogólnie książka jest super.
Tak oto przechodzę do wyglądu, do tego zacnego wydania, które spokojnie można nazwać ekskluzywnym. No przyznajcie - książka wygląda perfekcyjnie, a ta książka to nie tylko piękna oprawa, ale i ciekawe ilustracje w środku. Idealnie nada się na prezent i pięknie będzie się prezentować na półce.

bardzo dobra
osobliwie dziwna
odrażająco śmieszna
przerażająco prawdziwa
7/10

Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π

środa, 23 września 2020

#recenzjePi "NOWE fikołki pana PIERDZIOŁKI" Kasia Cerazy


Pierdziołkowe szaleństwo trwa! I dobrze, bo mi się to szaleństwo szalenie podoba. Ta seria jest wywrotowo fantastyczna a w tym tomie - w tomie 2 - znajdziemy jeszcze więcej odjazdowych rymowanek, które na myśl przywodzą dzikie dzieciństwo.



Tak! Są tu też powtarzanki i śpiewanki nieco hmmmm... ostre, po bandzie, niestosowne, a nawet bywają też odrażające, ale mnie to osobiście wcale nie przeszkadza. Ten zbiór, to ZBIÓR rozmaitości, które z pokolenia na pokolenie były, są i zapewne będą powtarzane - to ciekawostki.
Znajdziecie tutaj babę na kościele, cuda na wsi, nieboszczyki, diabły, tańcujących zbójników i wiele, wiele więcej smakowitości słownych, które bez wątpienia świadczą o wielkiej kreatywności naszego narodu.




Do tego wszystkiego dochodzą doskonałe ilustracje Kasi Cerezy, która czuje ten klimat jak mało kto. Jej obrazy tak wspaniale uzupełniają tekst, że ów tekst zyskuje i prezentuje się ciekawiej niż w rzeczywistości jest. Super seria, idealna dla każdego... ale chyba większą radość da dorosłym z barwną historią rymowanek z dzieciństwa. Rodzic dobrze jak maluchowi będzie ów książkę dozował i cóż... czasem cenzurował, ale nie przesadzajcie! Dzieci są od nas mądrzejsze... jak to się dzieje, że wraz z wiekiem tracimy polot, a zwłaszcza poczucie humoru?

8/10
tom 2
seria Pan Pierdziołka
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π

poniedziałek, 21 września 2020

#recenzjePi "NASZ WSZECHŚWIAT wszystko, co wiemy, czego nie wiemy, i jeszcze więcej" Jo Dunkley


Niezwykłe zrozumiałe kompendium wiedzy o Wszechświecie - tak można tę książkę w skrócie scharakteryzować. To napisana przystępnym językiem, z wielkim zaangażowaniem i sercem w gwiazdach opowieść o tym: gdzie jesteśmy, z czego powstaliśmy i dokąd zmierzamy. 


Jo Dunkley jest profesorem astrofizyki na Uniwersytecie w Princeton i z całą pewnością ma dar do nauczania. Nie komplikuje, nie rzuca w nas terminologią, nie popisuje się, ale tłumaczy. Dlatego też uważam, że jest to idealna książka dl kogoś, kto nigdy nic w tym temacie nie czytał. "NASZ WSZECHŚWIAT" kładzie solidne fundamenty, na których można budować zamki z galaktyk... czyli sięgać po inną literaturę "kosmiczną". 



Autorka dostarcza nam nie tylko wiedzy aktualnej, ale prowadzi nas przez historię astronomii, która nie zawsze był dla niej łaskawa, a nigdy nie była prosta. Podoba mi się to zagłębienie w przeszłości, która w naturalny sposób urodziła naszą teraźniejszość. Faktycznie, tak jak to brzmi pierwszy rozdział, odkrywamy: Nasze miejsce w kosmosie. 




Poza oczywistym tekstem mamy tu równie wiele ilustracji - schematów, które pozwalają jeszcze lepiej zrozumieć opisywane zjawiska, ale też i mają niemały wpływ na zapamiętanie prezentowanych zagadnień. Bardzo podoba mi się ta książka i ją polecam, szczególnie - jak już wspomniałam - tym, co z kosmosem mieli do tej pory nie po drodze. Jestem pewna, że się zakochacie i będziecie chcieć więcej. 
Dla mnie była to, w pewnym sensie, powtórka czegoś, z czym już kiedyś się spotkałam, ale była to bardzo udana powtórka. Wyjątkowo miło było mi czytać o tak przeze mnie kochanej ciemnej materii - tego tematu nigdy za mało. Ogromnie cieszyły mnie te historyczne podróże, bo myślałam właśnie o zaopatrzeniu się w książkę, która pod tym kątem prezentuje badania nad Wszechświatem - i mam! Wszystko jest tu jasne i przejrzyste - nic, tylko czytać. 
Wspomnę również o jeszcze jednym, niezwykle istotnym elemencie zawartym w tej pozycji, mianowicie o eksperymentach. Jo Dunkley posługuje się łatwymi skojarzeniami, czymś co dla czytelnika jest oczywiste, jak np. gumka (chociażby do włosów) i tłumaczy rozciąganie się Wszechświata. Są to metody znane, ale tak je wplotła w treść, że naprawdę każdy załapie o co chodzi. 




I ostatnia rzecz, ok której tu napiszę, to wygląd książki. Cóż... jest pięknie wydana. Twarda oprawa, genialny projekt okładki, która pod odpowiednim kątem mieni się milionem gwiazd i dobitnie podkreśla naszą samotność w morzu nieodgadnionej przestrzeni. Jest w tym jakiś romantyzm, jakieś marzenie, które zawsze marzeniem pozostanie i dlatego jest wspaniałe. Ach i ten podtytuł: WSZYSTKO, CO WIEMY, CZEGO NIE WIEMY I JESZCZE WIĘCEJ. 

8/10
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
π

niedziela, 20 września 2020

#recenzjePi "ABECADŁO Pierdziołki" Kasia Cerazy


Ale ODLOT! Ale ODJAZD! Ale PETARDA! Ta książka jest prześwietna. Ktoś tu wpadł na GENIALNY pomysł i ja się pytam, dlaczego dopiero teraz trafiłam na Pana Pierdziołkę?!!! Jestem oszalała z zadowolenia, bo tyle frajdy dawno już nie miałam z książki. Prawdziwej, czystej, niczym nie zakłóconej frajdy. 



Powiecie: to przecież książka dla dzieci. A guzik prawda! Ja nawet sądzę, że ta książka jest bardziej dla dorosłych, niż dla dzieci. Zawiera zbiór wierszyków, których część pamiętam z dzieciństwa, a musicie wiedzieć, że mój dziadek był mistrzem wierszyków, śmiesznych, miły i rubasznych. Tak ciepło mi się na serduszku zrobiło za sprawą tej książki... 




Zupełnie nie rozumiem tych, co piszą, że to zbiór czyichś tekstów, że zupełna pomyłka. Lidzie! Ale to takie miało być, to miał być zbiór powiedzonek, wierszyków, śpiewanek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Niektóre zabawne inne wręcz gorszące - i co z tego! Kiedy to jest świetne! 



"ABECADŁO Pierdziołki" jest bodaj najświeższym tomem w tej "pierdziołkowej" serii i tutaj projektanci posłużyli się literkami, by wprowadzić nas w świt dawnych łamańców, rymowanek i słownych zakrętasów. Mnie najbardziej podoba się literka T jak TRUPKI - to jest mega, mega, mega rewelacyjne. Tak, wiem, pewnie piszę jak połamaniec, ale to taka książka, że zachwyt bierze górę. Nie jest to oczywiście literatura piękna - to proste rymy i tak jak wspomniałam, czasem nawet rubaszne, ale z tyłu mamy w kółeczku ZA ZGODĄ RODZICÓW, a poza tym nie bądźmy już tacy świętoszkowaci i śmiertelnie poważni. 



No i jeszcze coś. Coś o czy mnie można nie wspomnieć, bo toż jest element wielkiej kreacji - ILUSTRACJE Kasi Cerazy. No czapki z głów! Pani Kasiu świetna robota! Idealnie uchwycony prześmiewczy, wyostrzony klimacik całości. ogromnie mi się podobają te Pani obrazy.

8/10
rewelacja 
tom 5
seria Pan Pierdziołka 
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π

sobota, 19 września 2020

#recenzjePi "STEPHEN HAWKING opowieść o przyjaźni i fizyce" Leonard Mlodinow



Ta książka jest dokładnie tym, czym głosi się, że jest - czyli opowieścią o przyjaźni i fizyce. Można powiedzieć, że jest to biografia, ale nie byłaby to do końca prawda. Leonard Mlodinow nie zarzuca nas ogromem faktów z życia Hawkinga, nie prowadzi nas prze narodziny po zgon i dobrze, bo przecież takie książki już są. Autor patrzy na Stephena jak na człowieka, którego poznał, a nie którego warto poznać... to wielka różnica. Wyrusza z punktu, z którego nikt inny nie mógł wyruszyć - z tego jedynego momentu w czasie i przestrzeni, w którym on - Leonard Mlodinow spotkał się z nim - Stephenem Hawkingiem. Niepowtarzalne doświadczenie, którego nikt nie może podrobić. Słowa, takie jak : urodził się wtedy a wtedy, chorował na to i na to, zmarł... te słowa może napisać każdy, ale tego, że Mlodinow dostał od Hawkinga zaproszenie do współpracy, że czekał przed drzwiami do jego gabinetu i że widział, jak stróżka potu spływa mu po czole, a on nie może jej otrzeć... nie , tych słów nie może napisać każdy BA może napisać je tylko ON Mlodinow.



Ta książka ma w sobie ten element, silny element wzruszenia i prawdziwej straty... to nie są suche fakty. Autor także jest fizykiem, jest człowiekiem, który życie poświęcił nauce, więc któż, jak nie on zrozumie lepiej innego naukowca? A gdy dodamy do tego jeszcze przyjaźń, nić łączącą człowieka z człowiekiem, jedyną taką, nić Mlodinow-Hawking... cóż, dzięki tej nici my czytelnicy dostajemy coś wyjątkowego i CO WAŻNIEJSZE osobistego. 



Oczywiście, można zakładać, że jest to obraz nieco "zbyt pochlebny", pisany ku czci, ku pamięci bliskiej osoby. Tak, można to założyć, ale nawet wtedy dostaniemy piękną opowieść o tym, jak Hawking wpłyną na życie drugiego człowieka. Przyjaźń, to w gruncie rzeczy miłość, tylko że często okazuje się trwalsza, bo zbudowana jest na fundamencie zrozumienia, a nie ulotnej fascynacji. 
Można się z Hawkingiem nie zgadzać - ja się z nim często nie zgadzam, ale nie można go nie podziwiać. Podziwiam go za umysł, wymykający się wszelkiemu banałowi, podziwiam go za upór, choć był czasem ośli i ogromnie podziwiam go za wolę życia, ztęa wiarę, że jutro wstanie i będzie miał siłę na kolejne zdanie. 




Książka "STEPHEN HAWKING opowieść o przyjaźni i fizyce" jest testamentem przyjaźni, jest powiedzeniem "Żegnaj", choć ja głęboko więżę w to, że bardziej pasuje tu "Do widzenia". Poza oczywistymi walorami tej pozycji jest również walor estetyczny - piękne wydanie, o które zadbał Zysk i S-ka

7/10 
Wydawnictwo Zysk i S-ka
π

piątek, 18 września 2020

#recenzjePi "Ta książka myśli, że jesteś matematycznym geniuszem" Harriet Russell


Co za rewelacyjna książka! Jak ja żałuję, że w moim dzieciństwie takich książek nie było. Matematyka jest cudowna! To wyśmienita zabawa, która usczy logicznego myślenia, spostrzegawczości i kreatywności. Jestem pod wielkim wrażeniem i uważam, że każdy nauczyciel od matmy powinien się w tę pozycję zaopatrzyć, aby wreszcie nie stresować dzieciaków, nie straszyć ich geometrią i algebrą, ale pokazać, że to wspaniała nauka! Ja byłabym w niebie, gdyby na moich lekcjach matematyki prowadzący czasem rzucił takimi ciekawostkami, takimi genialnymi sposobami na patrzenie na świat poprzez liczby i kształty. 


Kochani rodzice! Kupcie tę książkę swoim pociechom i bawcie się razem z nimi. Zapalcie w nich ogień miłości do matematyki, która naprawdę jest matką wszelkich nauk. Matematyka ma w sobie magię, nieodparty czar - dajcie swoim dzieciom szansę na jej pokochanie... Jeśli tak się stanie, to możecie być pewni, że ta miłość zaprocentuje, odwzajemni się, bo liczby nie kłamią. 



"Ta książka myśli, że jesteś matematycznym geniuszem", to nieco onieśmielająca pozycja. Gdy wzięłam ją do rąk i zaczęłam studiować uświadomiłam siebie ile straciłam. Ile frajdy z nauki matmy przeszło mi koło nosa. Jestem pewna, że Wy - dorośli - również będziecie mieć takie... dość przykre, wrażenie. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem! Trzeba działać! I ta książka uczy działania i to efektywnego działania. 
Książka ów została świetnie zaprojektowana. Będziemy wycinać, kleić, grać, rysować, kolorować, przekształcać, odkształcać, liczyć wraz z pszczołami, wróżyć z kart, rzucać kośćmi ze świniami, medytować z mnichami, wojować z rycerzami... uffffff a to tylko mały element w tej wielkiej kopalni zabawy. Tej książki nie da się nie lubić! 




Jak dla mnie - w swej formie, w swym gatunku - książka spełnia zadanie GENIALNIE! Jest wybitna, bo sprawia, że dzieją się czary, że ludzie, którzy na matematykę patrzą krzywym okiem, przecierają to oko ze zdziwienia i dają się oczarować. Tak! Tutaj dzieje się magia. Matematyczne hokus pokuk. 

9/10 
Wydawnictwo Prószyński i S-ka 
π

wtorek, 15 września 2020

#recenzjePi "Co, jeśli..." Kate Hope Day


"Co, jeśli...", to ten rodzaj książki, którą czyta się w mig. Płynie się przez strony i nawet człowiek nie zauważa, że już przeczytał całą. Cóż, to naprawdę dobra rozrywka. Opowieść, która odrywa Cię od świata zewnętrznego i zanurzasz się w świecie fikcyjnym. Nie jest to literatura najwyższych lotów, alei nigdy nie udawała, że taką jest. Prezentuje się jako thriller z elementami fantastycznymi, choć dla mnie... to bardziej obyczajówka z elementami fantastycznymi.


Mamy tu szybką narrację, w której pisarka niemal wylicza nam na paluszkach co po sobie następuje. Są tu proste zdana, pozbawione ozdobników, które mają na celu opisanie nam codzienności bohaterów, ich lęków i słabości... a bohaterów mamy kilku. Można rzec, że trafiamy w środek sąsiedzkich relacji, które wcale takie zwyczajne nie są. Mamy lekarkę, którą wyjątkowo nie polubiłam i jak dla mnie jest strasznie egoistyczną babą, mamy jej męża, który stara się jak może (jest badaczem, ekologiem behawioralnym - że coś takiego istnieje!), mamy jej syna, który jest świetnym dzieciakiem (nie po niej), mamy ich sąsiadkę, która opiekuje się niedawno narodzoną córką i tęskni za mężem, co przebywa na delegacji i za pracą naukową, którą musiała ze względu na dziecko przerwać i wreszcie mamy też córkę, która niedawno straciła matkę i nie może się pogodzić z otaczającą ją pustką. Są też inni, ale to raczej postaci poboczne, drugoplanowe, tło.


Książka niemal od początku skojarzyła mi się z inną pozycją "Mroczną materią" Blake Crouch'a, o której niedawni pisałam. Obie historie mają wspólne elementy, więc jeśli ktoś był olśniony "Mroczną materią", to istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że i tak książka przypadnie mu do gustu. "Co, jeśli..." w swoim gatunku jest dobrą historią. Wciąga, a pikanterii dodaje jej element nadprzyrodzony... no i las. Ten na okładce jest fantastyczny! Szukałam od jakiegoś czasu czegoś "na szybko", czegoś co nie będzie wymagało ode mnie wielkiego skupienia, a da rozrywkę i tak książka tak jest. 

dobra 
6/10 
Wydawnictwo Zysk i S-ka 
π

niedziela, 13 września 2020

#recenzjePi "Stacja Tokio Ueno" Yu Miri


Bezbrzeżny smutek... to czuję po przeczytaniu tej książki. Nie jest to smutek taki, jak w przypadku, gdy opowieść kończy się rozstaniem kochanków, nawet to nie ten rodzaj smutku, gdy nasz bohater umiera, a my ocieramy łzy. Nie, to nie to. TEN smutek jest ciężki, ospały, nieruchliwy, niezmiennie trwający. Po tym smutku nie będzie pocieszenia, bo nic się nie zmieni, a świat pędził będzie dalej, dokładnie po tych samych torach. Zatrzyma się dokładnie na tej samej stacji, na "Stacji Tokio Ueno" i zobaczy tych samych, choć innych - bezdomnych. Bezdomność nie ma imienia, więc nie będzie różnicy, gdy się podmieni jednego za drugiego. Oni są nieważni, oni są śmieciem rozwijającej się Japonii, bogatego świata.


Czy to nie dziwne, że im bogatszy kraj, tym mniej w nim miejsca dla starych? Czyż to nie dziwny wskaźnik dobrobytu, wskaźnik rozwoju i wyższej cywilizacji? Nie potrafię tego zrozumieć, a jednak dzieje się to poza moim rozumieniem. Nie potrzebuje, ten bogaty świat - zrozumienia - bo nie ma w nim współczucia, nie ma w nim człowieka. Japonia uchodzi za miejsce na Ziemi... cóż... serdeczne. Ludzie są uśmiechnięci, kochają swoją pracę, są niezwykle zorganizowani, czyści... Więc skąd wziął się ten brud? Skąd te "Śmieci" z Parku Ueno? Jak to się stało "czysta Japonio"? Nie wstyd Ci? Ach! Wstydzą się, och wstydzą! Na wizyty Cesarza sprzątają, wypędzają Śmieci z Parku... tak, wstydzą się.


Yu Miri w bardzo charakterystycznym stylu, stylu konkretnym - maluje nam obraz nędzy, wielkiej samotności wśród milionów bezkształtnych twarzy pędzących skądś dokądś. Poza opowieścią bezdomnego zza grobu - ponieważ naszym przewodnikiem jest człowiek, który odszedł, którego ziemska wędrówka dobiegła końca i który teraz przygląda się swojemu życiu z goryczą martwego przegranego - czytelnik dostaje również garść kultury japońskiej. Uczestniczymy w obrzędach pogrzebowych, w codziennych rytuałach, niby podobnych do naszych, a jednak różnych. Tak, różnimy się, my ludzie, jesteśmy równi, ale różni. To przewodnik po wierzeniach, po wartościach, po śladach japońskich stóp, z których wiele dociera na Stacje Tokio Ueno i jest to ich ostatnia stacja, stacja końcowa.


Autorka wplata w opowieść bezdomnego urywki rozmów "o niczym", o jedzeniu, o starej fotografii, o mężu, dziewczynie... Yu Miri przywiązuje wagę do szczegółów, do pogody, do historii kraju, do zwierząt, do zapachów. Uderza nas ta wolna narracja, ta ciągnąca się niemal do znużenia akcja, której właściwie nie ma, bo są to tylko wspomnienia, szczątki przeżytego życia, które mieszają się z zapachem róży, by w końcu rozpłynąć się w deszczu. Smuci mnie ta książka, bo wiem, że tak właśnie jest, że to nie bajka, to nie fikcja i życie naprawdę potrafi być stertą zgniecionych listów, których nikt nie chce czytać. Tak! Życie potrafi być pechem, potrafi przydarzyć się na złość i trwać na przekór. "Stacja Tokio Ueno" zbliża się do tych niechcianych żyć, zagląda im w oczy i palcem wskazuje na Ciebie - tak, na Ciebie - bo to możesz być Ty. bardzo dobra, przerażająco smutna i wstrząsająco prawdziwa książka, która obdziera dobrobyt z chwały i przywraca człowieczeństwo człowiekowi 

7/10 
Seria z Żurawiem 
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 
 π

piątek, 11 września 2020

#recenzjePi "Basik Grysik i wrony" Justyna Bednarek, Ela Wasiuczyńska


Niezwykłe! To książka dla dzieci... tak... na pewno dla dzieci, a mi po plecach jeszcze przechodzą dreszcze. Cóż za cudowna, piękna i całkowicie życiowa opowieść i wyszła z naszej, polskiej ziemi. Justyna Bednarek zaprezentowała zwinne, poetyckie pióro, które olśni każdego, nie tylko małego. Jest w tym jej pisaniu coś nieuchwytnego, coś zaczarowanego, jakiś kolorowy wiatr. Bardzo mi się podoba ta krótka książeczka - pełna treści. Znajdziecie tu wiele miłości, miłość na każdej stronie, w każdym słowie, miłość unosi się nad tymi kartkami i przesiąka do serca czytelnika... a tekst, to przecież nie wszystko.


Ilustracje Eli Wasiuczyńskiej idealne zgrały się z tą opowieścią o Basiku Grysiku i wronach. Artystka wyczuła lekkość zdań i z tą samą lekkością namalowała nam bohaterów. Silnie wyczuwam tu oniryzm, jakbym stąpała po ziemi splątanej we śnie.


Aż dziw, że tu nie ma nic o czarach, a wszystko jest życiem. Oczywiście odnajdziemy tu pewną "tajemniczą nić", o której nic wam więcej nie powiem, ale ta metafora jest subtelna i wbrew swej nadprzyrodzonej obudowie okazuje się bardzo realna. Dlaczego "aż dziw, że nie ma tu nic o czarach"? Ponieważ w trakcie czytania miałam wrażenie, że zarówno pisarka jak i ilustratorka zabrały mnie w inny świat, magiczny - a to tylko miłość.... Zachęcam was do zapoznania się z tą książką. Nie dość, że wyszła spod rąk naszych rodaczek, to jeszcze prowadzi nas przez zadziwiającą codzienność, na którą warto spojrzeć czasem oczami wrony. 

8/10 
Wydawnictwo Literackie 
π

czwartek, 10 września 2020

#recenzjePi "Jak być szczęśliwym" Liz Hoggard


No proszę! Taka niespodzianka! Ja wszelkie poradniki omijam szerokim... baaaaardzo szerokim łukiem, więc zapytacie, co ta książki u mnie robi? A no przydarzyła się mi i UWAGA cieszę się z tego powodu. Po pierwsze wytłumaczę, jak to się stało, że po JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM sięgnęłam. Wiem, że to wyjątkowo głupi powód, ale "zawiniła" okładka. No spójrzcie na nią tylko! Jest cudowna! A powiem więcej - zaprojektował ją polski grafik z Wydawnictwa REBIS: Piotr Majewski - gratuluję Panie Piotrze, bo zrobił Pan super pozytywną robotę. Okładka tej książki w oryginale nie dorasta do pięt tej. No i jest jeszcze jeden powód: chciałam sprawdzić, czy faktycznie po przeczytaniu będę szczęśliwsza. I jak wyszło? Całkiem, całkiem. JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM Liz Hoggard UWAGA nie jest poradnikiem. Oczywiście ma znamiona poradnika, bo daje wskazówki, lecz bardziej niż poradnikiem jest pozycją popularnonaukową, która prezentuje badania na temat szczęścia, rozmaite eksperymenty i rozsądne wnioski. WŁAŚNIE! ROZSĄDNE - to bardzo ważne, bo tak książka jest naprawdę rozsądna. Nie ma w niej banałów, patosu, dywagacji, romantycznych przemyśleń! Nie, nie, to nauka i tyle. Jasna sprawa, nie ze wszystkim się tu zgadzam, ale wiele rzeczy wzięłam sobie do serca i czuję, że mi to pomoże.


Autorka współpracowała przy pisaniu tej książki z naukowcami, specjalistami, ludźmi godnymi zaufania, więc nie bójcie się, że dostaniecie tu pamiętnik desperatki, która próbuje wcisnąć wam kupę... "mądrości". Mamy tu moc ciekawostek, przyjrzeć się możemy przyjaźni i jej znaczeniu w życiu, miłości, rodzinie, dzieciom, pieniądzom - to genialne podsumowanie tego, czym jesteśmy, tego, co uważamy za szczęście, a co to szczęście faktycznie nam daje.


Z tej książki, poza ogromem bardzo interesujących informacji zaczynamy rozumieć, że szczęścia można się nauczyć, tylko trzeba nad nim pracować, jak nad mięśniami w siłowni. Szczęście jest osiągalne, tylko trzeba zacząć ćwiczyć. JAK BYĆ SZCZĘŚLIWYM poza informacjami zachęca nas do działania i nawet znajdziemy ty test na szczęście - przyznam się, że jeszcze nie robiłam... chyba trochę obawiam się wyniku i chcę najpierw popracować. Ta pozycja mnie zaskoczyła, począwszy od cudownej okładki, która wywołuje uśmiech (ach! uśmiech! uśmiechajcie się, bo to zdrowie, nawet sztuczny uśmiech sprawia, że czujemy się szczęśliwsi - więc do dzieła!) kończąc na treści, która to jest naprawdę głęboko użyteczna. 

POLECAM bardzo dobra książka 
7/10 
Wydawnictwo REBIS 
π

wtorek, 8 września 2020

#recenzjePi "Festiwal strachu" Graham Masterton


Przychodzę dzisiaj do Was z książką, po którą sięgnęłam, ponieważ odczułam pewną tęsknotę za jaskrawym obliczem horroru. Wybrałam zbiór opowiadań Mastertona z oczywistych powodów. Pierwszym jest fakt, iż to nazwisko bardzo znane w świecie tegoż gatunku. Drugi jest taki, że jeszcze nigdy nic jego nie czytałam. Jak było? A no było różnie, jak to często ze zbiorami jest opowiadań. Masterton rozpoczął tę podróż od krótkiego, jednokartkowego opowiadania "Sarkofag", które nie jest złe, ale ponieważ jest krótkie, nie zostaje na dłużej w pamięci. Domyślam się, że autor poruszył tu temat, który boli dzisiejsze społeczeństwo - czyli dążenie do doskonałości, co często kończy się np. anoreksją. Doceniam ten gest i pomysł również. Kolejne, to "Burgery z Calais" i tutaj przyznaję, że naprawdę podobało mi się. Jest oczywiście z typu "falki na wierzchu", ale każde z zawartych tu opowiadań takie jest, jednak to uczy i to dość skutecznie uczy, a może raczej oducza jedzenia fast foodów. Ja się już burgera nie tknę. "Bazgroła" jest chyba moim ulubionym tekstem w tej książce i zarazem inspiracją okładki. To świetnie napisana, błyskotliwa opowieść o tym, że najgorszą bestię najczęściej nosimy w sobie. I przyszedł czas na "Epifanię", czyli moim zdaniem najobrzydliwsze i przez to najsłabsze z opowiadań. Cóż... to jest pornos i musicie o tym wiedzieć. Rozumiem cel, w jakim powstało. Autor pokazuje tutaj niszcząco siłę dewiacji i chwała mu za to, ale nie trzeba posuwać się aż do takiego obrazowania, aż do takiej dosłowności. Moim zdaniem takie testy, jeśli trafią na podatny grunt, na jakieś młode dziecię, to uczynią w jego głowie wielkie, możliwe że nie do odwrócenia - spustoszenie. Jednak z ogólnym wnioskiem płynącym z ów tekstu zgadzam się.


"Posocznica" jest zaś obrazem chorego związku. Związku, który myśli, że przepełnia go miłość, a tymczasem jest to tylko obsesja. Współcześnie mamy niestety sporo takich par, wlepionych w siebie i głuchych na cały świat. Idąc dalej natykamy się na "Sąsiadów z piekła" i to jest naprawdę dobre. Opowiada o duchach przeszłości, które nie pozwolą o sobie zapomnieć - nigdy. Bardzo podoba mi się styl Mastertona, jest klimatyczny i naturalny. Wreszcie dotarłam do "Anty-Mikołaja", czyli opowieści o rzekomo prawdziwym Świętym Mikołaju. Gdyby nie to nadużycie - bo Święty Mikołaj istniał i jest Świętym kościoła katolickiego, jakby ktoś zapomniał - to uznałabym je za najlepsze. Tak czy owak podoba mi się. Ma w sobie tą bajarską moc, którą czuje się w zimowe wieczory siedząc przy kominku. Bądźcie grzeczne dzieci, bo... "Wizerunek zła" i "Camelot" powstały na skutek inspiracji autora wierszem Tennysona "The Lady of Shallot" i ich głównym obiektem jest lustro, które to ma właściwości dość demoniczne. Oba są dobre, ale bez fajerwerków. MAsterton odrzuca mnie często od swoich opowiadań tym wszędobylskim, wyuzdanym seksem. To nie są opowiadania dla dzieci, ale nie są też dla młodzieży... tak uważam. Ostatnim jest zaś "Towarzystwo Współczucia" i ono należy do tych lepszych. Ciekawie ukazuje żal, smutek, rozpacz po śmierci ukochanej osoby.


Każde z opowiadań jest poprzedzone słowem o nim od pisarza. Tłumaczy nam, czytelnikom, co go zainspirowało i jak powstawało. Bardzo mi się ten zabieg podoba, świetnie się to czyta, jak zresztą całą książkę, bo Masterton ma bardzo dobry styl. Musicie jednak wiedzieć, że jest to horror ekstremalny, z flakami, krwią, odciętymi głowami no i tym seksem, który wręcz krzyczy z kartek. To jaskrawe oblicze grozy, które nie jest moim ulubionym, ale ponieważ horror, jako taki, bardzo lubię, to staram się sięgać po wszelkie jego oblicza. Te opowiadania się obrzydliwe, ale one takie miały być, takie ich zadanie. Nie wywołują strachu, tylko wstręt i są przewidywalne, tak bardzo przewidywalne, że niemal od pierwszego zdania wiesz, jak to się potoczy - ale w tym przypadku i to nie jest zarzutem. Tu chodzi o uwypuklenie ludzkich dewiacji, a dewiacje są raczej oczywiste, nie ma w nich tajemnicy, tylko niszczycielska moc.
  
6/10 
dobry zbiór, ale trzeba wiedzieć, po co się sięga i co to jest, aby nie zostać znokautowanym przez obrzydzenie 
Wydawnictwo REBIS 
π